poniedziałek, 23 maja 2011

Barbara i wujek Google

Wyglada na to, ze moj blog stal sie glownym zrodlem pewnego typu informacji. Slowa kluczowe, po ktorych wyskakuje m.in. moj blog to:
- prześwietlenie amsterdam cena
- co mi jest pluję krwią i mam gorączke
- holenderskie ciastka marcepanowe w albert heijnie
- mahoniowy brąz syoss
- no spa jako narkotyk
- wizyta u lekarza amsterdam
- amsterdam ceny jedzenia kwiecień 2011
- pchli targ amsterdam
- amsterdam zdjecia
- amsterdam narkotyki
- barbara narkotyki (ten jest moj ulubiony:P)
- joga po polsku amsterdam
- amsterdam fabryka czekolady
-...

Oczywiscie jest to zestawienie z ostatnich kilku tygodni, wiec moglo sie zdezaktualizowac troche:)

Domyslam sie, ze fakt, ze moj blog pojawia sie gdzies na pierwszej czy drugiej stronie wyszukiwan jest sprawa tajemnej mocy googla. W kazdym razie jak zagladam do statystyk to sie dziwie po jakich slowach kluczowych wyskakuja posty z bloga:)

Jak pojawi sie cos fajnego, to na pewno zaktualizuje liste:)

czwartek, 19 maja 2011

Barbara ma wątpliwości

Został mi dokładnie tydzień w Amsterdamie. Wczoraj mnie pierwsze myśli zaczęły nachodzić - jak to będzie po powrocie i takie tam. Aż musiałam się iść przewietrzyć - półtorej godziny jeździłam po mieście i dopiero jak się zgubiłam to przestałam się zadręczać jak to tam będzie be a tu jest fajnie. Będzie super, bo tak chcę, taki mam plan i tyle!
Ale nie o tym chciałam pisać. Byłam dziś na jodze. Genialnie było. Jak zwykle moje natrętne myśli mi nie dały się w spokoju skupić na oddychaniu, ale te 90 min mnie tak zrelaksowały. Uwielbiam tą jogę i tą instruktorkę (Allison, bo zapomnę:)). A po zajęciach pijemy sobie herbatkę oczyszczającą (chciałam napisać odtruwającą - detoxing, ale jakoś nie brzmi najlepiej:P). No dziś wyjątkowo angielskojęzyczna grupa była. Wow! Drugie tyle czasu spędziliśmy na pogaduchach. W tym czasie zostałam zaproszona na łódkę, bo poznani ludzie mieszkają sobie na łodzi na Prisengracht - dla niewtajemniczonych jest to jeden z głównych kanałów w centrum. Baaa, nawet planuję się tam z aparatem wybrać:) A później dostałam wizytówkę i jak będę chciała znaleźć jakąkolwiek pracę - to mam dać znać, bo miewają różne. Generalnie nie poleca gościu firmy, ale jak naprawdę chcę tu wrócić to warto się gdzieś zaczepić:) Czyż tu nie jest fajnie???
Poza tym poruszyliśmy bardzo fajne tematy sztuki, zdrowia i inne, ale to podlinkuję parę stron wartych przejrzenia jak znajdę po polsku. Tymczasem idę lulu:)

Kocham to miasto i ludzi tutaj!!!!

poniedziałek, 16 maja 2011

Barbara się objada

Jak widać na załączonych obrazkach, zamiast nabierać formy przed rajdem to sie obżeram. Ale okrąg to też forma:P Tyle tylko, ze mi sie udało rano na basen iść popływać. I od szalonej Holenderki, która była dobrze po 60tce się dowiedziałam, że za krótkie ruchy robię i mnie uczyła jak się żabka pływa:) Nieźle po ang wymiatała tak swoją drogą!!! A ze śmiesznych rzeczy to poszłam na chwilę do sauny wypocić toksyny. Siedzę i już czuję jak ze mnie po mału wychodzą, aż przychodzi ratownik i coś gada. Okazało się, że sauna też działa na 2e monetę:P Tak się zaczęłam zastanawiać, czy jak byłam ostatnio to działało, bo ktoś przede mną wrzucił, czy po prostu siła autosugestii:P

Ok 14 miałam lunch w Hiszpanów. Cofina czy jakoś tak sie ta potrawa nazywa. 5h się to gotuje, jak się nie ma szybkowaru: generalnie wywar z cieciorki, różnych mięs chorizo, szynka, kaszanka wołowina, boczek), warzywa. Taka gęsta zupa, ale się to osobno je: najpierw woda z makaronem, później cieciorka z sałatą a na koniec mięsa albo dowolne kombinacje.
A wieczorem - Portugalska kolacja: sałatka z ośmiornicy, kraby, krewetki tygrysie, pasta z tuńczyka. Szczerze mówiąc po tym jak widziałam jak to przyrządzają i jak młotkiem traktują kraby to średnio miałam ochotę to jeść. Ale się odważyłam i przyznam szczerze, że dobre było. Szukam więc męża Portugalczyka, bo to jest męska specjalność podobno:) A w knajpie taka przyjemność to podobno wydatek z rzędu ok 50 euro. Jak się ma zaprzyjaźnionych utalentowanych miłośników gotowania to jedna czwarta tego:)




Z innych spraw, to dziś był finał ligi holenderskiej i wygrał Ajax i dzikie tłumy na ulicach świętowały. Ci ludzie maja bzika na punkcie piłki nożnej!!! Miasto wyglądało prawie jak w Święto Królowej, z tym że barwy były biało czerwone!

środa, 4 maja 2011

Barbara i Dzień Królowej

Jak widać trochę mi zeszło zanim doszłam do siebie, żeby napisać o Queen's Day:P No takich tłumów to ja dawno nie widziałam, no może w supermarketach przed świętami, ale ostatnio przyjeżdżam na gotowe, więc i to szczęśliwie mnie omija.
Obchody dnia królowej zaczynają się w piątek wieczór: "Queen's Night" to po prostu okazja do imprezy, których chyba w tym mieście nikomu nie brakuje, a powód się zawsze znajdzie. Na ulicach poustawiane są sceny i na każdym rogu grają jakieś zespoły/DJe i tłumy się przewalają, przez główne place. Ale to jeszcze nic w porównaniu z właściwymi obchodami w ciągu dnia.
Tym razem święto wypadło w sobotę (jak miło, pierwsze święto od 7 miesięcy, a my w Pl już 4 mieliśmy, w tym co najmniej 3 dni były wolne od pracy). 30 kwietnia to jedyny dzień, w którym ludzie mogą handlować czym się da i gdzie się da, bez żadnych kar i specjalnych zezwoleń. Całe miasto zamienia się więc w jeden wielki pchli targ, a za grosze (czytaj 50c) można nabyć kolejną parę butów, sztukę odzieży czy książkę. Mój kolega zaszalał i za 2e stał się posiadaczem aparatu Konica Minolta na film. Podobno działa. Ja, wyobraźcie sobie, nie kupiłam nic. Śpieszyłam się do centrum, spotkać ze znajomymi i nie traciłam czasu na zatrzymywanie. No tylko, żeby zdjęcia porobić. I tu chyba był mój błąd:P Nie znaczy to, że wróciłam do domu z niczym. Jak wracaliśmy to ludzie po prostu porzucili swoje dobytki i niesprzedane artykuły, więc stałam się posiadaczką niechcianej książki. W języku angielskim:) Gdyby nie moje minimalistyczne podejście do życia to pewnie wróciłabym z niezłą biblioteczką, nie zważając na język:P Ale biorąc pod uwagę ostatnie doświadczenie związane z ciągłymi przeprowadzkami i pakowaniem, którego nie znoszę, a którego powinnam być specjalistką, to jednak zrezygnowałam.
Ale wracając do Queen's Day. Wielkim błędem było zostanie w centrum ze względu na dziki tłumy turystów! Doświadczenie jest, ale never ever. Ogólne wrażenie jest ok. Wszędzie pomarańczowo, fajna atmosfera, ludzie grają, cieszą się, świętują itp. Najlepiej jest na kanałach. Tłumy na łódkach i korki na zakrętach i pod mostami. Muzyka, wino i śpiew:) A Amstel wyglądał jak zakorkowana autostrada! Ale to nic w porównaniu z Rembrandtplein, przez który przyszło nam się przepychać. Piwo płynęło rynsztokiem, pośrodku ulicy strumienie ludzi starających się przemieścić z punktu A do B i z B do A. W takim dniu i w takim miejscu trzeba mieć dużo siły i nerwów, albo raczej promili we krwi, żeby to na spokojnie przyjąć. Uwagi na przyszłość - toalety to rzecz deficytowa, a wszelkie knajpy przynajmniej podwajają, jak nie żądają do 4e!!!, za skorzystanie z niej. W uprzywilejowanej sytuacji są faceci, którzy mogą skorzystać z tego cudownego wynalazku, jakim są pisuary męskie, rozstawione w takie imprezy na każdym kroku. Co za niesprawiedliwość!!! My musimy bulić, a oni nie!
O dziwo, wieczorem miasto opustoszało. Ludzie strumieniem udawali się w kierunku dworca, a reszta się gdzieś ulotniła. I to wtedy, kiedy chcieliśmy potańczyć! A główne miejsca dziennej zabawy wyglądały jak jedno wielkie wysypisko śmieci.
Przykład poniżej: imprezę sponsorował AH, Dirk i Heineken:P