poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Barbara i parada kwiatów

miniony weekend to nie tylko negatywne wydarzenia (chociaż ich było zdecydowanie więcej), ale także coś pozytywnego. W sobotę byłam ze znajomymi w Lisse na paradzie kwiatów. Bardzo mnie intrygowało, jak te kwiaty będą paradować. To już wiem! Z dużym opóźnieniem, z kapciem i zepsutym samochodem!!! A do tego naturalnie irygowane wiosennym deszczem.
I to akurat jak byliśmy w połowie oglądania pięknych kompozycji i ok 8km od najbliższej stacji kolejowej. Mieliśmy rowery, ale i tak czekało nas ok 25min pedałowania. Plusem był piknik przed paradą na tle pól hiacyntowych (jak oni wytrzymują ten zapach na co dzień??? Można nie jednego odurzyć!).

Poniżej kilka fajnych kompozycji.

Królowa Holenderska
Alicja w Krainie Czarów
Król Lew

Aaa i warte zapamiętania! Najlepsza kawa w Holandii jest podawana w Nieuwe Vennep w cafe Bolle de Olifant (czy jakoś tak). Pyszne capuccino!!!

Barbara i piątek trzynastego

Pewnie się zdziwicie o co chodzi, bo przecież piątek to był piętnasty!!! No tak, ale nie kolejne dni. Wydarzenia z ostatnich trzech dni starczyłyby na obdarowanie pół populacji Zawiercia w piątek trzynastego. Nie wiem o co chodzi, ale, albo ktoś próbuje mnie unieszkodliwić, i całkiem nieźle mu to wychodzi, albo mój organizm zaczyna się buntować. Liczba siniaków, skaleczeń z weekendu przekracza w znacznym stopniu dopuszczalne normy. Do tego nie wiem ile razy zabiłabym się na rowerze. A jeszcze do tego zatrucie pokarmowe!!! Jak ktoś myśli, że mnie tym wykończy, to się grubo myli. Ehhhhh, oby to się skończyło szybko. Na razie jestem na przymusowej głodówce (przed świętami nie głupi pomysł:P) unieruchomiona w domu. A taka ładna pogoda!!!

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Barbara o parkach

Post o pikniku już był, a że nie chcę powtarzać tytułów ani informacji to będzie o parkach. No więc parki spotykają się w parkach. Wieczorami. W celach jakich, wiadomo. Kiedyś to było nagminne i nielegalne, ale zwalczyli to drugie. No ale trzeba dodać, że nie w każdym można tak bezkarnie się oddawać przyjemnościom. Tzn można,(podobno!), ale i tak Vondelpark jest dla tak zwanych par mieszanych, Sarphatipark dla płci męskiej i tylko męskiej, natomiast żeńska udaje się głównie do Wertheimpark. To jako ciekawostka, którą się ostatnio znajomi nie omieszkali podzielić.

A jak już o parkach mowa, i tu mam na myśli te zielone z drzewami, to w sobotę robiłam kolejne podejście do frisbee. Z tygodnia na tydzień mi frekwencja spada! Tym razem trzy nowe osoby, ale nie jest źle. Jest nadzieja:) W niedzielę natomiast zrobiliśmy sobie wycieczkę do lasu. Rzut beretem jest Amsterdamse Bos, tzn jakieś 7 km ode mnie. To niewiele więcej co do Rudnik. A też mają wodę i dużo fajnych rzeczy. W ogóle to park zbudowali Holendrzy po wojnie. Nie było pracy to im kazali drzewa sadzić, ścieżki robić i stawy zalewać. Zadbany jest nieźle. Ogromne połacie zieleni przyorane, że niejeden by się własnego trawnika wstydził. Poleżeliśmy trochę nad wodą i niestety wbrew mojemu entuzjazmowi, frisbee prawie w ogóle nie zostało ruszone. Ah Ci leniwi Portugalczycy. Wystawiliśmy nasze blade ciałka na słońce i nie powiem, jedno ramię mi się trochę zjarało;) Park znajduje się rzut beretem od lotniska, ale nie było czym rzucić, więc niestety wyszły nici z mojego fotografowania podwozia samolotów startujących. Następnym razem;) Ale to trzeba się wybrać z kimś innym. Albo pewnie najlepiej samemu, bo ludzie się dziwnie irytują jak tylko robię więcej niż jedno zdjęcie czemuś. W natępny weekend jest ambitny plan wziąć rowery do pociągu i pojeździć wzdłuż pół tulipanowych, żonkilowych i hiacyntowych. Podobno już część kwitnie. A jak nie to w Lisse jest parada kwiatów. Ciekawi mnie niezmiernie, jak te kwiaty będą paradować:)

sobota, 2 kwietnia 2011

Barbara i piknik

Dzisiaj było 21 stopni. Dla Holendrów to oznacza początek lata: sandały, szorty i takie tam. Jak ich rano widziałam jak sobie poszłam pobiegać w kierunku targu, żeby rzodkiewkę do twarożku kupić, to prawie się pukałam palcem w czoło, ale jak później leżeliśmy w Vondelparku to szczerze im zazdrościłam, bo było super ciepło. W zeszłym tygodniu na frisbee pozazdrościliśmy Holendrom pikniku, więc postanowiliśmy sobie własny urządzić. Jedzonko, picie, kocyki i frisbee:) Super było. Jak przyjechaliśmy ok 13 to było prawie pusto, a później dzikie tłumu. Gdzie Ci ludzie się w zimie podziewali???? Masakra. Koc przy kocu jak na plaży w Międzyzdrojach;)I każdy z jedzonkiem, piwkiem i.. papieroskiem. Jak się zagęściło, to się powietrze popsuło trochę. A jeszcze jak grilla zrobili to już w ogóle był czas się zbierać do domu, żeby się ludziom na steka albo kiełbaskę nie rzucić.


A najlepsze jest to, że teraz mam ok 10min do parku, a nie 20 jak wcześniej:) Ahhh, szkoda, że jutro ma padać.

Barbara świętuje

Wczoraj minęło dokładnie pół roku odkąd przyjechałam do Amsterdamu. Piątek to też pierwszy dzień na nowym mieszkaniu. Nieprzespana noc, bo.. ptaki śpiewały! :) A z koleżanki się śmiałam, że przez śpiew ptaków spać nie może. No cóż. No ale wracając do świętowania, to wczoraj było otwarcie wystawy z moim zdjęciem. Najpierw dreszczyk emocji - jak wydrukują, gdzie powieszą, jakie są inne itp. No ale rzuca się w oczy przy wejściu. Są tylko dwa nocne zdjęcia. To drugie ma bardziej wyraziste kolory. Ale po obejrzeniu wszystkich nie mogę sobie nic zarzucić:) A pozostałym - wszystko. Nie będę subiektywna jak powiem, że tylko moje zdjęcie wyraźnie odzwierciedlało temat. I ta opinia była poparta nie tylko przez znajomych (mogliby nie być obiektywni), ale i przez organizatora:) Stałam ze znajomymi z boku aż tu pod moje zdjęcie podchodzi grupka ludzi i jeden gościu im wyjaśnia moje zdjęcie. Że tu jest most - czyli gateway, a tam NEMO, czyli przyszłość, i prom poruszony - podróż w czasie. I jeszcze dodał coś, czego sama sobie nie uświadomiłam - czas jest ujęty przez zegar! Miło było sobie tak posłuchać.A jeszcze milej popatrzeć (nie tylko na zdjęcie:). Zdjęcie i temat poniżej:
Amsterdam Canals - a gateway to the future. Canal cruise - a journey in time.
"Amsterdamskie kanały - bramą do przyszłości. Rejs kanałem - podróżą w czasie" - jak to dziwnie po polsku brzmi. Po holendersku "Grachten cruise - een reis in de tijd".

Po wystawie było after party i chyba jeszcze nie doszłam do siebie bo nie mogę poprawnie zdania posklejać! Uffff! No ale o zdjęciach. Wydrukowali opis, więc sobie można było poczytać co autor miał na myśli, bo przy niektórych to by się człowiek nie domyślił:P Był też cennik. Zapytali nas (tj fotografów :) ile chcemy dostać za zdjęcie jeśli ktoś się zdecyduje kupić. Oczywiście, że nie miałam zielonego pojęcia jakie są ceny, więc zapytałam organizatora wystawy co inny powiedzieli. Wtedy mój szacunek był 30-50e. To mi odpisał, że ceny się wahają pomiędzy 100-350E, i żebym poniżej 100 nie schodziła. No to o długich naradach wysłałam 150e. Jakie było moje zdziwienie, jak na cenniku widzę kwotę 300E. Niezłe koszty organizacji mają! No ale dalej było jednym z tańszych (200e), a rekordzista poszalał i zażyczył sobie 1275e!!!! Za zdjęcie obrobione w photoshopie. Nic specjalnego! Nie wiem jaki jest kolejny etap. Pierwsze to głosowanie przez odwiedzających galerię, a drugie to głosowanie jury. Potrwa to wszystko chyba jeszcze ze 2 miesiące, ale fajnie by było przez wyjazdem się dowiedzieć kto wygrał:) A z głosami to było tak, że się karteczki do głosowania skończyły i chcieliśmy podpatrzeć co trzeba wpisać i okazało się, że ktoś na mnie głosował:) Poza znajomymi, bo oni później. Na ręce im nie patrzyłam, ale mam nadzieję, że dokonali dobrego wyboru:) Zobaczymy. Ponad 2,5h tam spędziłam, bo co kwadrans ktoś ze znajomych przychodził i robiłam z nim rundkę i wyjaśniałam co i jak. Miły wieczór, a jeszcze milej, że po wystawie do domu miałam tylko 15 min rowerkiem, a nie 45! A świętowanie zakończyło się na imprezie NEST. odczas frisbee w zeszłą niedzielę poznaliśmy Holendrów i jeden z nich pracował jako organizator różnych imprez. Fajnie, bo nas na listę wpisał, więc nie musiałyśmy płacić 10e za wejście. I stałyśmy w specjalnej kolejce - członków. No nic, za techno i house i tak bym nie zapłaciła 10e:P Baaardzo fajnie było mimo wszystko. W domu byłam po 4, więc imprezkę uważam za udaną.