niedziela, 31 października 2010

Barbara idzie na imprezę Halloweenową

A miało być tak pięknie! Zacznę jak zwykle, albo właściwe spróbuję, od początku. Dawno dawno temu Stef namówiła mnie na imprezę halloweenową. Połaziłyśmy po mieście w poszukiwaniu jakiegoś kostiumu, ale bida straszna jak się nie chce być pseudo sexi pielęgniarką albo kimś a la grecką starożytną bogini owiniętą w kawałek białego prześcieradła za bagatela 40e! Stef chciała być piratką, więc miała ułatwione zadanie, bo szukała czegoś konkretnego, a ja - no jak zwykle wielka niewiadoma. Zresztą nigdy nie byłam na balu przebierańców! A nie, ściemniam (stulam?). W podstawówce byłam przebrana za baletnicę, a przedszkolu za Czerwonego Kapturka i Królewnę Śnieżkę! Ehhh, no ale żaden z tych strojów się nie nadawał na Halloween! Jedyne co wpadło mi w oko to strój Bawarki, ale jakoś mi nie przypasował. I chyba całe szczęście, bo w domu się okazało, że współlokatorka ma całkiem niezłą perukę diablicy. No i od tego się zaczęło. Zresztą podobno nawet się przebierać nie muszę, żeby być wiarygodną diablicą:P
Wczorajszy dzień spędziłam więc w poszukiwaniu ogona! Gorszego dnia sobie nie mogłam wybrać - tłumy jak na Marszałkowskiej! Poskąpiłam kasy na trójząb, zresztą dostałam takowy jak już wracaliśmy z imprezy:) Ktoś chyba myślał, że go zgubiłam i wyjątkowo nalegał, żebym go wzięła. Ludzie są dziwni!
Uzbrojona w strój i dodatki pojechałam do Aishy, gdzie mieliśmy pre party. Całe trzy godziny przygotowań, szykowania i wprawiania się w nastrój to była zdecydowanie najlepsza część wieczoru!!! Wszystko skończyło się jak tylko dotarliśmy do knajpy. My, czyli Kocica, Diablica, Piratka, Halloween girl, Freddie z koszmaru z ulicy Wiązów i po prostu Bami:) Nie dość, że na miejscu nie chcieli nam sprzedać jednego biletu dla kolegi, to na dodatek muzyka była tak masakryczna, że się w ogóle tańczyć nie dało. A poza tym, to chyba im się ogrzewanie popsuło, bo było tak ekstremalnie gorącą w środku. Jedyny plus, że pieniądze z biletów poszły na budowę szkoły w Indiach! Inaczej bym miała masakryczne wyrzuty sumienia. Nudzić to ja się mogę za darmo w domu!!!
Lekcja na przyszłość - Halloween to ściema! Już lepiej mogliśmy o domach chodzić i robić 'trick or treat'!!! Polska wersja "cukierek albo psikus" bardzo zawęża wybór, bo przecież 'treat' można różnorako tłumaczyć :)
Ehhh, coś mi chyba ta temperatura wczoraj zaszkodziła... :P

piątek, 29 października 2010

Dlaczego blog?

Hmmmm, nigdy bym nie pomyślała, że zacznę pisać bloga, ale złożyło się na to kilka kwestii. Po pierwsze zawsze na początku pobytu w nowym miejscu człowiek jest sam, nie ma się do kogo odezwać i wtedy zasypuje rodzinę i znajomych przydługawymi mailami, których tak naprawdę nikt nie ma ochoty ani czasu czytać, a co dopiero odpisywać. Po drugie i tak treść maila do rodziny i znajomych była identyczna, więc wysyłając linka do bloga oszczędzimy sobie miejsca na skrzynce (mój gmail już i tak jest zapchany w 94%, co oznacza ponad 7GB!!!). No i na bloga nikt nie oczekuje odpowiedzi, co najwyżej jakiś miły (!) komentarz:)
A po trzecie podobno nawet zabawnie piszę - no to się okaże myślę w niedalekiej przyszłości, więc pora to skonfrontować z rzeczywistością. A po czwarte, od dziś mam internet w domu, więc powinnam pisać bardziej systematycznie.
Zapraszam do lektury! 

Barbara się przeprowadza


Kolejny tydzień sie kończy. Mam wrażenie ze czas tu płynie dwa razy szybciej niż w Polsce, a co najdziwniejsze - w Krakowie więcej sie działo, wiec czegoś tu nie rozumiem. Tym razem zacznę od końca, bo nie wiem na ile mi siły starczy dzisiaj:) Dzisiaj sie przeprowadziłam do mojego nowego pięknego pokoiku, który znajduje sie co prawda za lasami, za górami (a właściwie za Lidlem i za jeziorem:) i kosztuje krocie, ale ma... internet:) I dzięki temu właściwie mogę pisać tego maila. 
W ogóle to ja chyba szczęściara jestem - Evelin (moja nowa wspolokatorka - tj właścicielka tego mieszkania - sylwetkę przybliżę kiedyś indziej - może jak ja lepiej poznam, w każdym razie ważne jest to, że jest z Brazylii i ze ma lat... chyba 40! O kurcze, myślałam, ze jest młodsza; nie ma kotów:) ale pali:( a właściwie kurzy jak lokomotywa - na razie na balkonie, wiec oby zima zbyt mroźna nie była!!!! Chociaż z drugiej strony, to tylko 12 dni razem, bo później wyjeżdża:):):)

No ale zaczęłam zdanie i nie skończyłam - jestem fuksiara, bo Evelin przyjechała po mnie samochodem (ledwo sie zmieściłam z całym dobytkiem do Peugeot'a 107!), w domu czekało na mnie spaghetti i brazylijskie słodkości:) A mój pokoik wygląda tak:


Strasznie szybko mi zleciał ten tydzień. Pewnie dlatego, że codziennie coś sie działo. W poniedziałek byliśmy tradycyjnie 'na piwku' (zdjęcia na facebooku). Właściwie to na winie. Fajnie miejsce, bo dali nam wino do degustacji... pełny kieliszek - jeden! na 3 osoby:) A później drugi, bo nam nie smakowało - w taki sposób można sie upić na płacąc (cenna porada, może się przydać jak już będę przymierać głodem

I wtedy w pn wyszła sprawa karty Unlimited Pathe - czyli miesięcznego 'biletu' do kina. Za jedyne 18e (i co najważniejsze na min 4 miesiące - a nie rok, jak większość kart tutaj). Tak więc od wtorku jestem szczęśliwą posiadaczką karty (kolejna!) i to za jedyne 3,6e w tym miesiącu...

środa, 27 października 2010

Barbara na kręglach

Coś do tych kręgli szczęścia nie mamy, ale zaraz się wyjaśni dlaczego. Umówiliśmy się w pn, ale się okazało, że nie ma wolnego toru (dzieci mają teraz tydzień wolnego, nie wiem co to za okazja, ale szczęściarze!!!). Więc wypadła środa. 
Zwarci i gotowi, punktualnie o 20 czekaliśmy na nasz tor. I czekaliśmy i czekaliśmy, bo się okazało, że im się oprogramowanie popsuło i nie dość, że nie będzie liczyć punktów, to nie można wpisywać graczy. Dali nam kartkę papieru, ołówek i... obiecali darmowego drinka:)
No to nie zostało nam nic innego jak grać. Greg się znał na liczeniu, ale szybko nam zapał opadł. Chyba to wina przystawek, bo do drinków dorzucili holenderskie zakąski (ser panierowany, kulki mięsne, orzeszki itp.). Miło:) Drinkami też się pozytywnie zaskoczyliśmy, bo myśleliśmy, że to będzie po kosztach - tanie piwo ( no ale w końcu darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby), a wywalczyłyśmy Bacardi razzz :) PYCHOTA!!!! Ze spritem pije się jak kompocik!
No ale wracając do kręgli, to kolega zrobił niezły numer. Żałuję, że nie widziałam jak to się stało, ale efekt jest na zdjęciu. Dostaliśmy kolejny bonus tego wieczoru w postaci dodatkowych kręgli!!! Po prostu kręgle zaczęły nagle latać po całym torze:) Szczerze mówiąc, myślałam, że to z czegoś innego zrobione jest:)



A gdzieś tak po pół godzinie gry, uruchomili w końcu oprogramowanie i zabawa się skończyła!!! :) A zaczęła się gra i przegrałam:( buuuuu

poniedziałek, 25 października 2010

Barbara na wycieczce w Haarlem i Zaandvoord

No i pozazdrościłam wszystkim tym, którzy wyjechali na weekend z miasta i pojechali w góry! Gór na próżno szukać w Holandii - najwyższy szczyt ma trochę ponad 300m (ale mają pod Amsterdamem kryty wyciąg narciarski!) - więc padło na... Haarlem. Namówiłam kolegę i o 11 siedzieliśmy sobie w pociągu (piętrowym:). Haarlem to miasteczko oddalone od Amsterdamu o16min jazdy pociągiem. Dla wielu ludzi - alternatywa dla życia w A'dam. Z ciekawostek to ośrodek handlu cebulkami tulipanów.

Haarlem jest ładny, ale... w niedzielne południe strasznie pusty!!!! Żywej duszy na ulicy, sklepy pozamykane na 4 spusty (cztery czy dwa się mówi????). A co najdziwniejsze - Kościół zamknięty!!!! Jedną główną atrakcję mają - Kościół św. Bawona :) z pięknymi organami, którymi się podobno sam Mozart zachwycał. Zanotować - kościołów się w nd w Holandii nie zwiedza!!! Aaaa i jeszcze pod kościołem jest pomnik Laurensa Janszoona Costera - który to rzekomo druk wynalazł, ale ktoś mu pomysł ukradł i Gutenbergowi przekazał. A to pech!

 Rynek w Haarlem
 "In her shoes"
 tęcza!!!

No nic - na zdjęciach sobie pooglądacie jak tam ładnie i trafiła nam się wyjątkowo ładna pogoda. W ogóle to odpukać, ale niedziele są wyjątkowo ładne jak na razie. Owszem pada, ale jest słonecznie. No i w Haarlemie też padało i świeciło słońce, więc były tęcze. Piękne tło do zdjęć!A do tego tęcze podwójne i...potrójne! No ale nie ma się co tęczami podniecać, bo to jest symbol.... homoseksualistów, żeby być poprawną politycznie. Zabawne jak ludzie sobie z tego sprawy nie zdają i kupują różnokolorowe parasolki i inne takie. A później się dziwią, że albo się ludzie dziwnie na nich patrzą, albo dostają dziwne propozycje. Aha i jeszcze trójkąt ma podobne znaczenie chyba, bo jest taki pomnik tutaj - tzn wszyscy na tym siedzą, bo myślą, że to ławka chyba. Gdyby wiedzieli...

 Kościół św. Bawona
Wiatrak 'De Adriaan' 

Ale znowu odbiegłam od tematu wycieczki. Zachęceni ładną pogodą zdecydowaliśmy (i wcale nie było to: jedziesz czy nie?:P), że zahaczymy jeszcze o Zaanvoord. Nadmorskie miasteczko, rzut beretem od Haarlemu (3,8e w dwie strony). Nie pożałowaliśmy - piękne słońce, chmury (chmury i woda - te dwa zjawiska atmosferyczne są genialne jako tło do fotografowania), i.... kitesurferzy. Zgłodnieliśmy masakrycznie, więc w typowo holenderskiej knajpie przy dźwiękach holenderskiej muzyki zjedliśmy danie dnia, a później zaczęliśmy spacer w stronę wydm. No i nas dopadła burza z gradem. Średnio przyjemnie uczucie, tym bardziej, że się okazało, ze ponad pół godziny trzeba czekać na pociąg, a stacja już była zamknięta. Tu w nd wszystko wcześnie zamykają, o ile cokolwiek otwierają;) Welcome to Holland!!! 


 Zandvoord: plaża i ja!
motylek 

niedziela, 24 października 2010

Barbara się bawi


Chyba pora na kolejny odcinek z serii "Barbara w Amsterdamie". Ostatnio się dużo dzieje (wreszcie) i dlatego nie mam czasu pisać. Plusy są takie, że odkryłam, że da się  żyć bez kompa i neta!!! Ale nie za długo:P
Moje życie tu zmienia sie jak sinusoida. Raz jest fajnie, że żyć nie umierać, a raz nic tylko z mostu skoczyć (a mostów od cholery, wiec dobrze ze jestem niezdecydowana i nie wiem, który wybrac:P). W każdym razie teraz jest ten tydzień na plus (powiedzmy sin 90st) i niech ten tydzień trwa oby jak najdłużej! Od czego sie zaczęło? Hmmmm..
Chyba w pt od wyjścia na piwo z ludźmi z pracy. Wreszcie jakaś integracja, możliwość troszkę lepszego poznania ludzi, nowych miejsc i uświadomienia sobie, że wszyscy przez krótszy bądź dłuższy okres byli w Stanach lub Australii lub innym ang. mówiącym kraju i mój poziom języka pozostawia wiele do życzenia, nie mówiąc o tym, że nie wszystko łapię, co mówią. Ale miało być o pozytywnych aspektach:P


W zeszłym tyg. dowiedziałam się w pracy o karcie - rocznej wejściówce do muzeów (aha - jak się powtarzam, to od razu przepraszam, ale nie wiem czy juz to opisywałam i komu!). Taka karta kosztuje 45e i się zwraca po 3 muzeach. A w pt i czw muzea są czynne do godziny 22! i Do tego maja jakieś ekstra wystawy - muzyczka, koncerty, winko - fajny klimat. W pt byłam na wizycie u Van Gogha. Nawet te słoneczniki ładne, bo tak ludzie mówili, że zawiedzeni są. Ale generalnie prace Van Gogha to pozbawione są perspektywy. Dachy jakieś takie krzywe, krzesła z podwójną perspektywa - bok i tył.  No ale cóż - to Van Gogh w końcu!

W sb oglądałam kolejne mieszkanie – tzn. byłam umówiona z dziewczyna która tam mieszka, żeby obejrzeć i pogadać. Niestety po tyg powiem, że castingu nie przeszłam. Mieszkanie dwupoziomowe, w centrum - blisko bym miała do pracy, ale chyba nie było ta możliwości rejestracji. No nic, było minęło. Resztę dnia spędziłam ze Stef na ... szukaniu stroju na Halloween. Stef chce być piratką, więc nie miała problemu ze znalezieniem czegoś dla siebie. Gorzej ze mną - nie wiem kim chcę byę (chociaż się dowiedziałam, że na diablicę się nadaje jak nikt:P). Jedyny strój z wypożyczalni to był strój Bawarki;) W galerii jest zdjęcie. Ale w domu znalazłam czerwoną perukę z rogami, trzeba ogonek dokupić, sukienka czerwona, kabarteki i diabeł malowany:)
No chyba, że mi jeszcze coś wpadnie do głowy, ale z frankeisteina jakoś nie mam ochoty:P
Wieczorem w sb była impreza dla expatów, czyli obcokrajowców mieszkających za granica. Miała się zacząć o 21. Przyszłam spóźniona, bo nie miałam mapy i... zapomniałam sprawdzić gdzie to się umówiłam ze Stef:) A Niemka jak to Niemka punktualna. Shame on me! Ale udało jej się od razu nawiązać kontakt z ludźmi i tak się już trzymamy - jest nas ok 8 osób: Nigeryjczyk, Włoch, Chilijczyk, Szkot (Edi!!!), Malijka:) No i jeden chłopak z... nie pamiętam:) i Polak. Aha i Szwedka jeszcze jest. Fajna grupa. Co prawda większość z nich jest tu na normalnym kontrakcie w pracy, co znaczy, że to firma im szukała mieszkania i nie znane im są terminy jak „poszukiwanie mieszkania” i „casting”!!! Np. bardzo mnie rozbawiło pytanie - co robię po pracy. Jak mu powiedziałam, że a) szukam mieszkania, b) chodzę do biblioteki na internet - to się nieźle zdziwił. Bo on biedny się nudzi, bo ma 80m2 tylko dla siebie i jest tak pusto!!!! Chciałabym mieć taki problem - mieszkanie w centrum za 2tys e opłacone przez BAT (British American Tobacco). A tak na marginesie to gadałam z nim wczoraj i ma bardzo fajny program menedżerski w firmie. Super rzeczy robią i jak już się napaliłam, że się aplikuję, to się okazało, że w tym roku nie będzie rekrutacji!!! Buuuuuuu!!!!!
Impreza była przednia, ok 1 przenieśliśmy się do Baru Italia. Ku mojemu zdziwieniu okazał się być knajpą z tańcami, a nie dziwnym włoskim podejrzanym miejscem:) Najpierw nas nie chcieli wpuścić, bo było BUSY. A jak już wpuścili to nie stwierdziłam, żeby tam było miejsce. Tańczyliśmy na kurczaka - z łokciami przy ciele. Az się nie rozluźniło. No ale taki ścisk sprzyja poznaniu nowych ludzi... :) Miło i sympatycznie. Ok 3 się zaczęłam zbierać na autobus i... kierowca bezczelnie nie otworzył drzwi. Zatrzymał się jak machnęłam ręką, a jak się odwróciłam, żeby się  pożegnać ze znajomymi to odjechał!!! No ale cale szczęście kolejny był za pół godziny!!!!
W nd pół miasta było sparaliżowane, bo był 35. maraton amsterdamski. Prawie 20tys osób brało udział!!!! Maraton, półmaraton, ćwierć maraton i takie tam. Jeździłam sobie rowerkiem i pstrykałam fotki bo wyjątkowo ładny dzień był. Szczęście mieli, że i nie padało. NO ale z powodu maratonu, mój tramwaj nie jeździł cały dzień. Dobrze, że mam metro niedaleko!
Taki przerywnik - siedzę w bibliotece i właśnie przyszli ochroniarze i gościa opieprzyli za to, że śpi:) Jak nie chrapie to co im przeszkadza?????
No ale wracając do mieszkania - robie grafik, wiec się spieszcie. Od czw w Amsterdamie juz maja świątecznie. Ozdoby juz świecą na mieście, jest coś, a la christmas market z diabelskim młynem. Sprzedają już ciastka świąteczne. Klimaty pełna para.
Byłam w tym tyg. rozejrzeć się za jakąś oferta pilates, bo mi trochę sportu brakuje. Niedaleko pracy znalazłam centrum fitness. Pierwsze co mi dali to formularz do wypełnienia, a ja tylko zapytać chciałam. No ale zrobili mi rundkę po miejscu. Fajnie, ale 49e miesięcznie. Niby nie jest drogo, ale do tego tyle samo (w super promocji!) za wpisowe. Plusem jest 30dniowy program próbny. I wejściówka jednodniowa. Miałam iść właśnie dzisiaj, bo po sobie były zajęcia: body balance i zumba, no ale zapodziała mi się ta wejściówka. Mam nadzieje, że gdzieś w pracy w papierach ją mam! Szkoda. No ale jak wszystkie miejsca maja taka praktykę, to się do 4 zapisze na próbę i luzik:)
Aaaa, zapomniałabym o najważniejszym. Byłam wreszcie w czw. na frisbee!!!! Zadupie straszne. Spóźniłam się 30min (jakoś na mapie to bliżej wyglądało, a na dodatek pijany Holender albo Polak(?) uparł się mi pomóc, tylko gościu się nawet na mapie nie potrafił odnaleźć a co dopiero miejsce, którego szukałam). Dobrze, że nie padało, bo by się wróciła! Oczywiście graliśmy na dworze, bo boiska oświetlone. Ale wiało nieziemsko. Tylko dlatego, że nie jestem studentką, trafiłam do grupy PRO. No i tu był błąd, bo w ogóle nie wiedziałam, co się dzieje na boisku. U nas jednak jest inny poziom, no i inaczej się krzyczy!!! Za to pewnie zostanę zlinczowana przez KrakUFa, ale może od kwietnia im przejdzie:P Albo po prostu ja taka głupia jestem:P Wygwizdało mnie nieźle. Zniechęciłam się, tym bardziej, że kolano się odezwało, także nie mogłam wstać następnego dnia. Nie ma co ryzykować, tym bardziej, że nie wiem co mi to ubezpieczenie pokryje!:( A gra na hali juz nie jest taka pociągająca jak na trawce na świeżym powietrzu! Ale warto było pójść.
Wczoraj z kolei zwiedzałam muzeum fotograficzne FOAM. Okazało się, że jeden z tych expatów był fotografem (Nikonista:P). Miejsce dziwne, bo jak bym to galerią nazwala a nie muzeum. Żadnego eksopantu nie było, a wystawa słaba. Tzn żadne z nas nie zrozumiało sztuki najwidoczniej. Byliśmy później na imprezie jego kolegów z pracy czyli z BAT (papierosów). Fajnie, bo sami ludzie z Europy Centralnej i Wschodniej i żadnego Polaka:) Zaczyna mi się tu podobać. Czeszka wraca do Pragi i to jej pożegnalna impreza była. Oczywiście ze śliwowicą. I ja później na rowerze wracałam!! Ale tu całe szczęście alkomatem nie sprawdzają rowerzystów. Tylko po nocy się ciężko pedałuje:) Jutro w planach kolejne muzea, bo pogoda deszczowa.  Miałam jechać do Eindhoven na Dutch Design Week, ale chyba z braku chętnych nie pojadę. Przejdę się do muzeum narodowego i muzeum diamentów:) Chociaż jak ma być tak jak w m. fotograficznym, to lepiej się do jubilera przejść:P
Jakoś dziś nie mam weny na pisanie, wiec jest nudniej niż ostatnio! I dłużej chyba. Od przyszłego pt będę już miała neta w domu (juhuuuu!!!!), wiec coś częściej może napiszę. Generalnie wreszcie zaczynam odkrywać uroki miasta, poznawać ludzi fajnych i coś się dzieje a nie tylko szukanie mieszkania i chodzenie do biblioteki na neta. Oby ta faza trwała jak najdłużej:)
PS a w ogóle to odkryłam dziś super miejsce  - targ. Kwiaty mają tanie jak barszcz, owoce też. Kupiłam sobie koszyczek truskawek za euro (co prawda takie sobie:P)! Do tego tam są ciuchy, buty, kłódki, - generalnie mydło i powidło. Fajne miejsce:)

sobota, 23 października 2010

Barbara załatwia formalności

I tak najwazniesjzym dniem jak do tej pory byl poniedzialek. Mialam spotkanie w UM w celu rejestracji i wydania NIPu. Jak si emnei w recepcji o nazwisko zapytali to ie tak gosciu zdziwil jak mu powiedzialam, ze Kokoszka - cos tma powiedzial po holendersku ale powtorzyl z takim slowianskim akcentem - okazalo sie ze pochodzi z Czechoslowacji i ze Koksozka poichniemu tez znaczy kura:)

No nic, rejestracja trwala moze z 5 min. A czekalam na to spotkanie 2 tyg!!!!! POzniej chcailam w banku zalaltwic i konto otworzyc, ale niestety banki w pn sa od 13!!!!! I tylko do 17. Odrabiaja czw, kiedy siedza do 20 (bo to jest dzien handlowy tutaj - jedyny kiedy mozna kupic cos po pracy, oprocz sb oczywiscie!!) i sb, bo w sb tez rpacuja niektore placowki. Dopiero z NIPem i kontem bankowym moglam sie ubezpieczyc!!!! Wiec teraz juz bezpiecznie moge chodzic po uicy. Ty bardziej, ze dzis bylam wykupic ubezpieczenie OC czy AC czy jako to sie nazywa po naszemu. Moge byc jeszcze bardziej spokojna, bo za jedyne 2,5e miesiecznie moge ludziom robic krzywe na kwote do 500.000 e:P Oczywiscie z tym ubezpieczeniem tez byla jazda dzisiaj. Nazwa ubezp zajmuje chyba jedna linijke - takiego dlugiego wyrazut o ja dawno nie widzialam: Aansprakelijkheidsverzekering. Jak dla mnie nie do powtorzenia!!!!

Ponad godzine czekalam na spotkanie z konsultantem. Przyszla Pani i cos tam pare razy pod nosem wymamrotala. Dopiero jak rozrownilam litere K w jej belkocie to sie zorientowalam, ze chyba KOkoszka probuje wymowic i za cholere jej to nei wychodzi. Zaprowadzila mnei do siebie i nie dosc, ze sie dopiero uczyla, to ejszcze nie znala ang. troche sie obawialam, czy mu dobry produkt sprzeda. I jak przsyzlo do omawiania, ze to ubezp jest na rok, to sie troche wystraszylam. 2,5e to nei jest duzo, ale poco mam placic za 7 miesiecy jak pojade. No i sie probowalam dowiedziec jak moge zrezygnowac przed uplywem roku. Delikatnie oczywiscie, przeciez nie powie, ze za 5miesiecy wyjezdzam, bo mi nie sprzedadza. Kobieta nie potrafila stwierdzic, czy wyjazd do innego kraju jest wystarczajacym powodem zerwania umowy i poszla sie kolegi zapytac. NO i bardzo dobrze na tym wyszlam, bo wrocila z przystojnym, eleganckim Holendrem, ktory pieknie po ang mowil. Wszystko mi wytlumaczyl, sprzedal dobre ubezp (bo sierocie wyszla kwota 3,8e nie wiadomo skad). I sie jeszcze zapytal czy cos moze dla mnie zrobic. No nie powiadzialam mu, ze moze mnei wziac na kawe, ale pokazal mi od razu gdzie w necie obie moge po ng poczytac co walsnie po holendersku podpisalam, i ze mam 2 tyg zeby sie wlasciwie zapoznac z umowa i przez ten okres mogę ją zerwać jak dojdę do wniosku, że jednak mi nie odpowiadają warunki:) Fajnie!

Przeskoczyłam o dobry tydzien. No wiec zdazylam sie jeszcze w pn ubezpieczyc i aplikowac o podpis elektroniczny - teraz, jak dobrze pojdzie, rzad mi do 90% kwoty ubezpieczenia zdrowotnego zwroci. Oby:) Bo wzielam to pod uwage wybierajac mieszkanie. Aaaaaa, zapomniaam o najwazniejszym. Jak sie w sb szykwoalam na impreze, to zadzwonila wlascicielka jednego mieszkania czy dalej jestem zainteresowana, bo mnie wybrala:) Po szybkiej analizie - to lub nic, zdecydowalam sie zamieszkac w drogim, ale slicznym fioletowym pokoju na zadupiu:P W pt za tydzien sie przeprowadzam, a Evelin przyjedzie po mnei samochodem:) Milo! Kobieta jest z Brazylii, od 15 lat mieszka w Holandii. A najlepsze jest to, ze 12 listopada, jedzie na 6 tyg do Azji na wycieczkę, więc chata wolna:)

środa, 13 października 2010

Barbara się ubezpiecza

Dziś miałam spotkanie w sprawie opcji ubezpieczenia. Albo ja głupia jestem albo jakiś dziwny ten system mają. Generalnie jest pakiet podstawowy i różne wersje rozszerzonego. Z tym, że w podstawowym jest chyba 6 opcji – w zależności jakie koszty się zamierza ponieść (tak jakbym zamierzała chorować i płacić cokolwiek). I tego właśnie nie rozumiem, więc bym była wdzięczna za pomoc! Jak będę płacić większe składki to każdą kwotę powyżej 165e mi zwrócą. Jeśli będę płacić niższe składki to zwrócą mi dopiero powyżej 665e rocznie. I bądź ty człowieku mądry jak chcesz wiedzieć co się w tych kwotach mieści. Jakieś leki, ale przecież za aspirynę mi nie zapłacą raczej??? A to są kwoty na rok kalendarzowy, więc 160e za leki to i tak dużo jest. Do tego mogę sobie rozszerzyć pakiet o usługi dentystyczne, terapie i takie tam. Generalnie mam do wyboru pakiety: dla młodych, rodzin, 50+ itp. I co jest śmieszne, mogę wybrać dowolny, bo oni nie mogą nikogo dyskryminować, tak więc jak sobie wymyślę, że chcę 50+ to mi nikt nie zabroni. I na odwrót. Dziwny trochę ten kraj, no ale cóż. Aha – ubezpieczenie jest obowiązkowe od pierwszych dni o zarejestrowaniu. Czyli dopiero od pn. Do tego czasu dmucham i chucham, żeby mi się nic nie stało. Ale jak by coś, odpukać, jest możliwe uzyskanie kasy za wcześniejsze świadczenia. Co ciekawe, jak już będę mieć NIP, to się o podpis elektroniczny będę starać i wtedy mi rząd będzie do 63e zwracał za ubezpieczenie. Co w  moim przypadku będzie w 99% kwotą ubezpieczenia :)

wtorek, 12 października 2010

Barbara szuka mieszkania

W sb i pn miałam umówione o 3 mieszkania do oglądania. Wszystkie w zniesławionym Diemen lub okolicy.
Mieszkanie nr1: docelowo ma tam mieszkać 9 osób!!! Na dwóch piętrach.  W mieszkaniu była jedna kuchnia. Ale każdy pokoik miał własną łazienkę i zlew. Połowa mieszkańców to Azjaci i chyba właściciel szukał kogoś, kto się wpasuje w tłum, ale widocznie się nie przypodobałam. Nawet moja znikoma znajomość japońskiego nie pomogła
Mieszkanie nr 2: Pokój z łóżkiem (nawet podwójnym), ale bez materaca!!! Nawet jakbym rozważała zakup, to co, na plecach mam go tachać!! Właściciel – młody, pedantyczny Pakistańczyk, który ma Polską dziewczynę. Ale od niego też ani widu ani słychu!
Mieszkanie nr3: Przy rodzinie. Z Surinamu??? Albo innego egzotycznego państwa. Plusy: swojsko, bogato wyposażone mieszkanie, podwójny materac (na grubość tym razem). Minus: dwójka dzieci w wieku 1-2 lata. Podobno nie płaczą i są grzeczne, ale wszyscy rodzice tak mówią:P
Mieszkanie nr4: Wynajmujący: Fabio. Pokój – no cóż – byłoby co urządzać, bo ściana wyglądała jakby tam ktoś ćwiczenia z karabinem maszynowym odprawiał. Łazienka i kuchnia – syf to za mało powiedziane, miejsce wyglądało jak jedna wielka impreza, ale była możliwość rejestracji. Widocznie nie wyglądałam na zbyt imprezową osobę, bo nie dostąpiłam zaszczytu informacji zwrotnej.
Mieszkanie nr5: wypasiona dzielnica nad zatoką, piękna szeregówka. Już sobie zaczęłam wyobrażać jak ładnie takie coś może być urządzone i już prawie te 500e wydałam… ale pokoje były puste (tzn właściciel obiecał kupić co trzeba), łazienka – hmm pralka, zlew i bateria prysznicowa – to wszystko. Kuchnia ujdzie. Ale o rejestracji nie ma mowy. Szkoda, bo jeden z pokoi był  antresolą :)
Mieszkanie nr 6: Wreszcie duży, wyposażony pokój. I nawet głośniki na wyposażeniu!!! Ale mieszkanie bez living roomu i pralki!!! A do kuchni przechodzić trzeba przez pokój Portugalczyka. Bardzo luzacki koleś. Zastanawia mnie czy ta roślinka w kuchni to było zioło czy maryśka… No nic, chciał od teraz i też bez rejestracji i też za 500e.
To tak wygląda sytuacja mieszkaniowa w Amsterdamie. Nie wspomnę, że tak naprawdę żaden z oglądanych przeze mnie pokoi nie miał nawet przeciętnego standardu. Jedyny plus wszystkich miejsc to Internet bezprzewodowy! Ale 400e jak za Internet to trochę dużo!!!
Aha, no i na całe mnóstwo mieszkań nie załapałam się nawet na zaszczytną listę osób zaproszonych do ich oglądnięcia!

Barbary praca


Pierwszy tydzień (z hakiem) pracy za mna. Hmmm, nie powiem, że mi się nastawienie nie zmieniło w stosunku do pierwszych dni. Ale możliwe, ze to wszystko przez te problemy z szukaniem mieszkania. Niestety, ale to co mówili to prawda: jest BARDZOOOOOOOO ciężko i BARDZOOOOOOOOO drogo tutaj!!!! I tak miałam szczęście na samym początku.
Jeśli chodzi o pracę, to za ambitnych rzeczy na razie nie robię. Jako praktykant pozbywam się papierowych wersji aplikacji i jeśli trzeba to skanuje czego brakuje. Tak wiec z XEROXem jestem za pan brat! A copy room to moje drugie biuro przez ostatnie dni;) Poza tym zaczynam przygodę z fakturami. Już wysłałam pierwsze listy ponaglające do ludzi – na razie bez odzewu, ale nie mnie pierwszej nie odpowiedzieli a już ja na nich sposób znajdę:)
Główne moje zadania z ubiegłego tygodnia to przygotowywanie materiałów szkoleniowych.  Tzn. przeklejanie z ppt od naszych partnerów treningowych do naszych brandingowych formatek. Wreszcie się mogę wyżyć i dać upust mojej upierdliwości – ujednolicając punktatory, czcionki, wyrównania i takie tak. A co najdziwniejsze – nie jestem najbardziej czepiającą się osoba – bo jest ktoś nade mną, kto mnie jeszcze śmie poprawiać:P
Ale może napisze o co tu właściwie chodzi – dla was i dla mnie, żebym nie zapomniała gdzie moje miejsce;) Mój program się nazywa Training&Coaching (czyli po naszemu to trenowanie i coachowanie). Chodzi o to, ze co jakis czas, w roznych regionach globu otwiera się proces aplikacyjny dla ‘training partner’ czyli partnerów trenerów. Taka organizacja, która się zgłosi musi przysłać swoja propozycje szkoleń i dużo różnych informacji. Jak się spodoba, to zaczynamy z nimi proces podpisywania czegoś na kształt umowy. Jak dojedziemy do porozumienia, to tu wchodzę ja – wysyłam im fakturę :) Pierwsza to 50% rocznej opłaty za jedyna w swoim rodzaju możliwość szkolenia o naszym czołowym produkcie, którym jest GRI G3 Guidelines – czyli Raportowanie według wytycznych G3. Później z takim partnerem trzeba się dogadać co do materiałów szkoleniowych. Są ogólne wytyczne, które obowiązują wszystkie kraje. Do tego każdy partner odpowiada na pytania regionalne. Ja to później w ppt wszystko składam. A jak już wszystko jest ready, to czasami partnerzy chcą tłumaczyć na swój ojczysty język i wtedy… robię wersje językowe. Tzn. sprawdzam czy wszystkie rysunki i inne pierdoły się zgadzają. Bo przecież nie tłumaczę! Pierwszą ppt miałam po niemiecku:)

Jak już mają materiały szkoleniowe to mogą szkolić oczywiście, ale my, jako GRI, musimy sprawdzić jaki jest poziom szkoleń. Po pierwsze uczestnicy wypełniają ankietę online, a jak wypełnią dostają certyfikat uczestnictwa w szkoleniu. Po drugie rekrutujemy kontrolerów jakości. I tu też jest cała administracyjna zabawa. Ale to raczej piszę, żebym ja zrozumiała, bo dla was to pewnie nudne jak flaki z olejem, więc spokojnie mogliście opuścić i przejść do kolejnego akapitu:)

W najbliższych dniach mam spotkania z ludźmi z różnych działów. Będę miała okazję wreszcie poznać ludzi i dowiedzieć się nad czym pracują oraz jak to się wszystko układa w jedną całość, czyli GRI. Nie jest tak źle jak to wygląda, po prostu mnie trochę z aklimatyzacją schodzi.

poniedziałek, 11 października 2010

Barbara zwiedza miasto

Niedzielę zrekompensowałam sobie wycieczką rowerową po mieście. Umówiłam się ze Stef, a wcześniej jeszcze połaziłam po Jordaanie – który podobno jest najładniejszą dzielnicą w Amsterdamie. Rower miałam od współlokatorki. Powiedziała, że jak tylko uda mi się kłódki otworzyć, to go mogę pożyczyć. Jeszcze jej nie uświadomiłam, że próbowała złym kompletem kluczy;) Rower to straszny rzęch i dodatkowo prawie w ogóle hamulce nie działają. Cud, że pod auto nie wpadłam nigdzie! A zabezpieczony jest trzema pancernymi kłodkami, które o kilka razy przekraczają jego wartość :) No ale fajnie było. Słonecznie, tylko wietrznie. 
To sobie po parku pojeździłyśmy, zaliczając najbardziej turystyczne miejsca:) Ale to na zdjęciach wszystko ładnie widać (albo niekoniecznie, bo Stef się jeszcze z moim aparatem nie oswoiła :P) Jako, że koleżanka jest weganką, na lunchu byłyśmy na wegetariańskim kebabie. Fajne miejsce, bo płaci się raz, a bułkę można wypełniać warzywami kilkakrotnie, czego ludzie nie widzą, bo jest małym druczkiem dopisane na dole menu.

Fajnie było. Do domu wróciłam już po ciemku. Jeszcze się w parku zgubiłam. Dopiero jak jednego gościa, który biegał minęłam któryś raz z kolei to się zreflektowałam, że chyba jakieś kółka robię . No chyba, że gościu miał bliźniaka, który ludzi w błąd wprowadzał:P Dotarłam w końcu do domu, ale zajęło mi to 2 razy więcej czasu niż tramwajem. Może jak już poznam miasto, to się nie będę gubić. Ale za dnia i nocą wszystko inaczej wygląda!  A propos rowerów, to wczoraj miałam jazdę próbną na takim ślicznym nowiutkim rowerze. Koleżanka chce odsprzedać, bo dla niej jest za lekki i za mały. Trawiasto zielony, typowa holenderka – jeszcze był z takim pięknym koszykiem z tylu. Szkoda, ze nie w komplecie. Ehhh, jeździło się super, Pol miasta przejechałyśmy nad zatoką razem. Tylko dylemat mam straszny, bo do takiego to trzeba ze 2 pancerne kłodki kupić o wartości min 1/3 roweru. A to już daje ponad 200e! No ale za używane tutaj tez chcą ok. 150e, więc może na jedno wyjść, a rower fajnie mieć, bo jakie inne sporty mi tu pozostają? No może frisbee, ale z tym moim kolanem wolę nie ryzykować intensywnych treningów:P
Połażę jeszcze po sklepach i serwisach rowerowych poza centrum. 
Tylko oni tu wszystko mają do 18 pootwierane, a ja po 17 kończę, więc strasznie krótki ten dzień jest.
A poza tym to się bardzo zimno robi. Muszę sobie jakąś czapkę sprawić, bo niedługo mi uszy odmrozi. Dobrze, że mam rękawiczki!
Przyszła współlokatorka to się idę podpytać, bo mi coś o jakimś tanim rowerze wspominała też i zresztą chyba się zobowiązałam, że jej w malowaniu mieszkania pomogę, skoro mnie tam rejestruje.

piątek, 8 października 2010

Barbary pierwszy tydzień w Amsterdamie


Mam chwile wolna, to naskrobię trochę. Już tydzień minął odkąd wyjechałam – strasznie szybko. Czas tu płynie zdecydowanie szybciej niż w domu, może przez dłuższe i inne godziny pracy i przez to, że mam dalej do domu. A może przez to, że jakoś tak się nie potrafię jeszcze zorganizować. Apatia mnie dziś ogarnęła totalna, ale to pewnie przez pogodę.
Zaczynając od początku – przyjechałam w piątek w południe. Zgodnie z instrukcjami, na statku w polskim sklepie czekała na mnie koperta z kluczem do domu i instrukcjami jak się tam dostać. Całe szczęście nie miałam daleko, bo torba, plecak i cały mój dobytek okazał sie masakrycznie ciężki. Sił wystarczyło na pokonanie 200m bez przystanku. 


Pierwsze dni spędziłam na tak zwanym Noordzie – czyli w pn dzielnicy, oddzielonej kanałem, do której dostać sie można promem. Całe szczęście są darmowe, odpływają co 15min i podroż trwa niewiele ponad 5 min. Do tego kolejnych 5min na piechotę. Znalazłam mieszkanie niejakiego Pana Jana R. Z bananem na buzi otworzyłam drzwi i… moim oczom ukazały sie piękne, strome i wąskie schody! No ale jak się już wdrapałam na to 2 piętro (w mieszkaniu są schody), to czekała mnie kolejna miła niespodzianka – list od właściciela mieszkania i jabłecznik z nakazem zjedzenia całej połowy;).  Z pisma (tj. charakteru pisma i treści) wywnioskowałam, że będę mieszkać u jakiegoś Polaka w wieku 55-60 lat. Nie skorzystałam z nakazu drzemki, tylko uzbrojona w mapy poszłam zwiedzać miasto. Bo nie dodałam, że pogoda była cudna. Cieplutko, w sam raz na krótki spacerek.
Kupiłam sobie bilet tygodniowy. I tutaj ciekawa informacja – trzeba mięć taką kartę magnetyczna i w każdym tramwaju oprócz maszynisty jest taka osoba, która sprawdza czy tą kartą się BIPnęło przy wejściu. A ważne jest że i przy wyjściu trzeba. Szczególnie jak się ładuje kartę za np. 5 euro, bo wtedy liczy koszt podroży w zależności od dystansu przejechanego. W każdym razie jest fun i trzeba pamiętać o tym. Na kartę miesięczna czekam jak będę miała konto (a na konto czekam jak sie zarejestruje w UM, a na rejestracje czekam do 18 października) :P

No to tyg. bilet kosztuje mnie 29e, ale podobno firma ma zwracać aż do 150e, więc luz. Później poszłam kupić kartę do telefonu. I przeszłam się po handlowej dzielnicy. Sklepy jak u nas, tylko więcej. Takie 3 floriańskie razem wzięte. Trochę bliżej do Princess Street właściwie. Ale i PIMKIE mają! Lepszy – kupiłam sobie spodnie do pracy, bo super przeceny były;) I przymierzam sie do takiej kurtki pseudo skórzanej, bo będzie super do nich pasować. No ale może po wypłacie…
No i tak sobie łaziłam po mieście 5h. A jak zgłodniałam to sie dałam skusić na ‘najlepsze holenderskie’ frytki, z majonezem of course! Mała porcja była gigantyczna, ale już wiem gdzie was na obiad wezmę:P I tak łaziłam po mieście. Później sie troszkę zakręciłam, ale patrząc na wystawy i po samym zapachu szybko sie znalazłam:P Wszędzie mi trawa śmierdziało w pierwszym dniu. Ale to tylko w centrum tak jest. Zresztą czytałam,  że do końca roku maja zamknąć 1/3 coffee shopów – więc hurry up;)

Wróciłam do domu i byłam równo z Panem Janem. Okazał się bardzo żywiołową osobą, która wszystko wszystkim załatwia w Amsterdamie. Sam jest tu prawie 30 lat!!! Przez weekend cały jego życiorys poznałam i pół populacji Polaków w A’dam. Ludzie tu mają takie życiorysy, że można by dokręcić kolejnych 6tys odcinków Mody na Sukces. A na pewno z 5tys to by było o byłych żonach i narzeczonych Jana. No ale wesoło.

W sb byłam umówiona zobaczyć to mieszkanie, gdzie teraz mieszkam. Wcześniej się z kolegą z AIESEC widziałam. Zabawne – 4 lata nie mieliśmy sie czasu spotkać w Krakowie, a zobaczyliśmy sie w Holandii ;)
Jeśli chodzi o mieszkanie – to na pierwszy rzut oka syf straszny:P 2 koty i dziewczyna z przeszłością. W pn sie wprowadziłam i jak posprzątałam to wygląda bardziej ludzko. Oddała mi swój pokój, więc mam duże fajne łóżko i mnóstwo szafek. I wyjście na balkon z pokoju i drzwi do łazienki. Płacę bardzo mało za ten miesiąc, ale nie mam Internetu:( Chociaż wykrywa mi z 15 sieci chyba, ale wszystkie zabezpieczone hasłem, a ja niestety nie jest hakerem.

Chyba jestem zbyt szczegółowa, ale nie mam do kogo gęby otworzyć, a jakoś nie jestem przekonana do gadania do kotów :P

Jeśli chodzi o pracę, to w pn zaczęłam na 9.30. Od razu mnie oprowadzili po budynku. Dostałam 2 klucze, z czego jeden do rowerowi :) plus jeden magnetyczny, bez którego do biura nie wejdę, albo nie wyjdę do łazienki:P Do tego musimy rano i na koniec dnia przesunąć karteczkę z nazwiskiem IN albo OUT. I jak rano pamiętam o tym, tak wychodząc nie zawsze. Boję się, że któregoś dnia mnie będą szukać po całym budynku:P Pracuje na 5 piętrze, dość w centrum i niedaleko od przystanku metra i tramwaju :)
Pn i wt były obrady zarządu i wszyscy byli super poubierani. Teraz jest luz. W pierwszy dniu poznałam ok 30 osób. Oczywiście połowy imion nie pamiętam, bo ludzie są z całego świata i wszystko brzmi dla mnie obco. Mój zespół składa się z 5 osób. Kierownik jest z Andaluzji i ma 51 lat. Bardzo fajny – Enrique. Poza tym w zespole mam Hinduske, Finke i chyba Holendra, ale nie jestem pewna;) Mamy co tygodniowe spotkania i.. cos co sie zwie bi-lat – a jest takim spotkaniem face-to-face z kierownikiem – coś jak coaching troszkę. Super, bo poza AIESEC tego nie miałam, a po ostatnim miejscu pracy na pewno mi sie przyda:P No więc jako pracę domową mam się zapoznać z materiałami organizacji i później będę mieć spotkania z różnymi kierownikami. A wszystko ma na celu mój rozwój. Nie brzmi to szumnie jak tak piszę, ale… moja praca na razie nie jest zbyt szumna:(