wtorek, 30 sierpnia 2011

Barbara and photoblog

As I enjoy much more taking photos than writing I will change this blog into photoblog unless something happens that I have to write about:)


"The Unbearable Lightness of Being"

piątek, 26 sierpnia 2011

Barbara about Polish health service

If you think that your national health service is bad – then come to Poland. It used to be the other way round – I always complained about systems abroad but the time has come to criticize the Polish one. First of all, if you are sick – know that you have to plan it. If you are very lucky (meaning that there are doctors as your relatives) you might get a quick appointment. But usually it takes time. Days for the GP (yep!) and months for any specialists. I came back from Amsterdam in June and I wanted to make an appointment. The nearest date was…. 25th October. Still two months to come:P
There are some advantages of that. It improves our (the Poles) logistic and planning skills. As you need to plan your diseases far in advance. And think forward if you will be available. Imagine a situation when I wait 4 months for an appointment and on the day I cannot go as… public transport is on strike or there are some significant changes or other things that according to Murphy’s law will surely happen. Well, I am trying to be positive thinker but on the other hand I check the construction and other works schedule in the city:P Better safe than sorry as they say;)
There is this Polish word “kombinować” which is difficult to translate as there are so many meaning and situations when you can use it. Like the Dutch word ‘gezellig’. “Kombinować” can be translated as ‘figure out how to do something’. It usually has a slightly negative meaning. Like in a sentence “I had to figure out how not to pay so much tax this year”. This word perfectly describes what we have to do in order to make an appointment or get referral to medical examination.
So we, Polish people kombinujemy a lot! We had to do that in the past due to the communism regime and we still do it due to the fact that we are used to it and because it became part of our culture:P So it should be clear now why we behave in a certain way sometimes.
One example. Because of frisbee and jogging I have some knee problems and I wanted to do the ultrasonography. Of course I need a doctor to write me the referral. And the GP cannot write it as the specialist has to do that. So I need one to get an appointment to the specialist. So having some pain now I am lucky I am not dying from pain as I need 3 months to see the orthopaedist and probably another two to make an appointment for the USG. Nice...;) Let’s hope it won’t get worst!!! Eureka! I have to call them first and arrange them at once. I can always cancel it! So this is just an example on what happens to people when they try to “kombinować” too much:P
Anyway, I am not going to write you what is wrong with me as I feel great and no examination is gonna change that. The only thing is that I was told to do the Xray of my spine: both the neck and lumbar. So I asked the GP for the referral and she looked at me with disbelief saying that I must be nuts to do it the same day. Even the same month! As this is a large portion of radiation. What’s more I do have the MRI in between so that adds and extra portion. You might soon see the glow above Krakow:P
I had much more adventures with health service recently. The previous one was not directly mine experience but I was a witness. Tuesday last week we had our Frisbee trainings. While playing ultimate two girls run into each other and hurt themselves terribly. Both were bleeding – one cut her eyebrow ridge and other one had a huge bump of a size of golf ball. It did not look good, especially when you looked at the faces of girls. So we went to a hospital. By we, apart from the two injured, I mean myself as one of the injured was my flatmate and a French guy as the other girl was his girlfriend. The nearest hospital turned out to be an internal diseases hospital ward. As you can assume doctors were not keen to look into their eyes:P So they told us to go to the one with a surgeon. It was not so close so we cycled. And I think that that was the best time to go home as when we reached the ER we spent there 4 hours before the doctor took care of them. We were sitting there four hours to get one seam and a sticking plaster.
I liked the room names: segregation and reception area.
During those two hours I almost fainted as there were four ambulances coming with patients. The funny thing was that each person that entered the room wet out with a plaster cost of the collar-bone! You cannot imagine how boring was there. It is good we had the disc and playing cards:P
We left the emergency after midnight. And I planned to be early at home then:P A piece of advice – if you are injured call for ambulance unless you have some spare time to wait and patience!

niedziela, 21 sierpnia 2011

Barbara na rolkach

Jak się nie nauczę hamować to kolejnego wyjścia na rolki mogę nie przeżyć! Myślałby kto, że Kraków taki górzysty! No ale w końcu na Podgórzu mieszkam, skądś się ta nazwa wzięła:P
Siedziałam wczoraj "cały" dzień przed komputerem ostro pracując nad jednym projektem i wieczorem stwierdziłam, że trzeba się iść przewietrzyć. Spacery są za wolne, biegać byłam rano, rowerem to by gdzieś dalej trzeba było.. tak więc stanęło na rolkach! W końcu po coś je przywiozłam. Mało tego, celem wycieczki był lody na Starowiślnej. Bakaliowe chodziły za mną cały dzień:)Zanim się wyszykowałam zrobiła się 19.30, ale po cichu liczyłam, że przecież muszą mieć w sobotę otwarte do 20.00.
Jak tylko wyszłam z domu pożałowałam, że nie skorzystałam z żadnej innej opcji niż rolki. Ile krawężników, kostek brukowych, połamanych płyt chodnikowych, progów zwalniających!!! Kraków zdecydowanie nie jest miastem przyjaznym rolkarzom! Ani fotografom! No bo nie wspomniałam jeszcze, że wzięłam aparat - a nuż się jakaś dobra okazja trafi. No i się trafiła zaraz na początku. Słońce zachodzące nad Wisła z balonem w tle.
A czas leciał, a lody kusiły... To co ja przeżyłam, żeby tam dotrzeć to moje. To, że nie potrafię hamować to jedno, ale to, że na takich powierzchniach się nie da, to drugie!!! Już się miałam wracać, ale w końcu człowiek uparty jestem więc nie było takiej opcji, tym bardziej, że akurat szli ludzie z lodami:)

No to wjeżdżam do lodziarni - o dziwo nie było kolejki - a tam na tablicy tylko smak borówkowy! Ehhh, miałam wyjście? Wzięłam jedną gałkę i to była przedostatnia:) Ja to mam szczęście!!!

I z powrotem nad Wisłę. Jak bosko - przyjemnie, piękne niebo, i tak spokojnie - żadnych tramwajów. Mogłabym codziennie jeździć - problem w tym, że nawierzchnia jest dobra tylko przy bulwarach. Może by tak jakiś ruch zacząć na rzecz gładkich chodników, dróg i kwadratowych barierek, bo z tych okrągłych to się aparat ześlizguje i zdjęcia ruszone wychodzą:P
I ja:

wtorek, 16 sierpnia 2011

Barbara i pozytywne myślenie

To niesamowite jak bardzo pozytywne myślenie może zmienić punkt widzenia. Wreszcie, po prawie 3 miesiącach od powrotu z Amsterdamu się zaaklimatyzowałam. Nie było łatwo, ale ostatnich kilka dni mi w tym pomogło.
Weźmy za przykład ostatnią sobotą i podróż autobusem relacji Kraków-Zawiercie. Zaopatrzona w książkę (bo wstyd, ze od dwóch miesięcy jej skończyć nie mogę, ale w sumie to po pierwsze podróż do pracy nie zajmuje mi więcej niż 15min, a po drugie często jadę na rowerze, a tutaj już czytanie nie wchodzi w grę) usadowiłam się przy oknie i już ją wyciągnęłam z torebki, ale dałam się wciągnąć w rozmowę z uroczym młodzieńcem, który się dosiadł. Tak właściwie to wtedy nie takie miałam o nim zdanie, bo przysiadł się z jakimś kebabem, który roztoczył woń mięsa wokół, a smak ten chodzi za mną już dłuższy czas! Impulsem do dyskusji stała się pani siedząca przed nami, która starała się za wszelką cenę utrudnić sobie życie walcząc z firanką. Nie wiem o co jej do końca chodziło, ale w każdym razie jej walka z wspomnianym kawałkiem materiału wywołała uśmiech na naszych twarzach i pozwoliła nawiązać kontakt wzrokowy, co dla Jarka, bo tak przedstawił się ów chłopak, było sygnałem do przedstawienia się i rozpoczęcia dyskusji, która w dużej części miała jednak formę monologu. Nie miałam nic przeciwko, jako że gościu był osoba dość specyficzną, ale bardzo pozytywną. A wyznaję zasadę, że każdy ma coś mądrego do powiedzenia i od każdego się można czegoś ciekawego dowiedzieć, tylko trzeba to od niego wyciągnąć. I tu czasami pojawiają się schody.
No ale wracając do naszej uroczej rozmowy to jeszcze nie wyjechaliśmy z Krakowa a ja już wiedziałam, że Jarek jedzie do dziewczyny do Częstochowy, że jest z Jastrzębia Zdroju (Ślązak!!!), że ma dwóch braci, i że jest barmanem. Jedno z pierwszych pytań, które padło dotyczyło tego, czym się zajmuję. A chciałam mądrze zabrzmieć (a nuż znowu mam do czynienia z kimś niespotykanym) to powiedziałam, zgodnie z prawdą, że strategią rozwoju województwa. Trochę mu mina zrzedła i skomentował, że nie przyszpanuje, bo on to zwykły barman jest, co ma problemy z alkoholem, bo klienci ciągle chcą z nim pić. Jak się pewnie domyślacie, ciągnęliśmy drugi wątek, a nie strategii:P Zresztą nie sposób było nie wyczuć wonii alkoholu. Kolejna godzina upłynęła nam rozmowach na temat systemów socjalnych w Polsce i Wielkiej Brytanii, ostatnich wydarzeń z Londynu, jego braciach i ich firmach, związkach, zawiłościach pierogów z omastą, czyli skwarkami, klubie Gogo, tego jak ważna jest wierność w związku i wiele innych. No a na końcu było kulturalnie o sztuce, czyli o oryginalnym tatuażu – kolorowej podobiźnie Boba Marleya, która opasała mu całą nogę od kostki po kolano i jego motto życiowym „Don’t worry…”. Bo nie ma się co małymi rzeczami przejmować, życie jest piękne itp. Ale nie bez znaczenia na takie a nie inne filozofie życiowe pozostaje liczba promili we krwi lub ilość wypalonych skrętów. Oczywiście mój pobyt w Amsterdamie wzbudził sensację i pytanie na temat trawki. I był cały wątek o koledze, co miał kilka sklepów z dopalaczami i takiej kasy się dorobił, że już nie wiedział co z nią robić, więc kazał dziewczyną skręty robić w bikini i płacił im po 20 zeta za godzinę. Jak te podróże kształcą! A na koniec jeszcze się dowiedziałam, że korki w miastach są symbolem rozwoju, więc ku własnemu zaskoczeniu stwierdzam, że zgodnie z tą teorią Zawiercie to metropolią:P
Ciekawa jestem co takiego jest we mnie, że same indywidua przyciągam? Albo obcokrajowców. W środę mnie na piwo wyciągnięto (celowo nie mówię kto, bo oficjalnie podobno była inna wersja:P). No i okazało się, że Kraków w środę trochę przymiera po godz. 22. Na Kazimierzu ożywienie odnotowałam tylko w rejonie zapiekanek i Alchemii. W takim wypadku udałyśmy się do centrum, ale i tam sytuacja nie wyglądała lepiej. W końcu osiadłyśmy w Lizard King, gdzie grali muzykę na żywo. I gdyby nie ceny piwa to by było bardzo sympatycznie:P O innych nie wspomnę nawet, ale że już byłam w klimacie złotego trunku to nie będę narzekać na resztę. Z rzeczy, które przykuły moją uwagę był młody chłopak i.. wiekowa pani, która mu towarzyszyła. Do teraz się zastanawiam, czy to babcia była, czy po prostu „dobra” znajoma… Wtedy nie miałam czasu nad tym myśleć, bo w momencie miejsce się zaludniło Irlandczykami. Tak jakby był jakiś nalot, organizowali darmowe loty z Irlandii do Krakowa. Wszędzie Irlandczycy. A ponieważ akcent mają przyjemny a i ogólnie naród uważam za sympatyczny to nie narzekam. Tym bardziej, że od razu dwóch się do nas przysiadło;)
W zeszłym tygodniu Amerykanie, teraz Irlandczycy – a gdzie nasi? Czyżby już wszyscy Polacy byli usidleni?

Dobra, wreszcie naprawili serwer i mogę wrócić do pracy w trypie online cdn.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Barbara i tour de Pologne

Tego weekendu na pewno długo nie zapomnę:) Między innymi dzięki sobotniemu Tour de Pologne. Załatwiłam sobie akredytację na Wrota Małopolski i uzbrojona w mój cały sprzęt czyli 35mm i tele starałam się wtopić w tłum innych fotografów amatorów i profesjonalistów. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że zakup tele został wreszcie ekonomicznie uzasadniony!
No ale o wyścigu. Byłam ok. dwóch godzin przed rozpoczęciem. W sam raz, żeby zobaczyć przygotowania ekip polskich do startu. Popodziwiać rowerki, te piękne koła i błyszczące łańcuchy.
Na starcie...
Zwycięzca plebiscytu na kolarza TdP:)
Z trasy...
Peleton
Lider odcinka 6.
Zwycięzca końcowej klasyfikacji generalnej Peter Sagan ze swoją drużyną Liquigas:






poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Barbara jest szczęśliwa

Miałam tak świetny weekend, że się tego nie da opisać:) Jak trochę ochłonę, to co nieco napiszę - głównie o Tour de Pologne. Życie znowu jest piękne:)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Barbara i przygoda z PKP

Jak sprawić, żeby poczuć się jak za dawnych studenckich lat? Wystarczy w niedzielę przejechać się PKP. Wsiadłam wczoraj w pociąg relacji ? - Zawiercie - Wrocław. Już w Zawierciu cieżko było nawet z miejscem stojącym. Stałam w przejściu, a tu jak na złość ktoś chyba ludziom laksigenu pododawał do jedzenia, bo jeden za drugim się pchali do toalety, przeszkadzając mi w czytaniu. No ale w okolicach Dąbrowy szczęście się do mnie uśmiechnęło i wysiadł jeden pan, który zajmował miesjce siedzące:) I to w przedziale tuż obok mnie. I tak już do Gliwic siedziałam.
Jazda PKP to dla mnie zawsze chwile do przemyśleń, obserwacji ludzi i zachowań. Tym razem było dość nudno:P Tylko raz się pozytywnie zaskoczyłam jak jeden pan, mocno wskazujący na spożycie, a raczej spożywanie:P się rzucił jakiejś pani pomóc torby wystawić z pociągu, bo przecież obiecał.
Ciekawiej było w drodze powrotnej. Pociąg tym razem jechał z Poznania do Krakowa. Tutaj już prawie na drzwiach stałam. Stwierdzam, że jazda koleją zbliża ludzi:P Miałam znowu tą nieprzyjemność stać w okolicach toalety.I chyba należałoby sformułować nowe prawo Murphiego. Im większy tłok, tym większy ruch w kierunku toalety. A żeby mało było specyficznych zapachów, które zwykle towarzyszą tego typu miejscom - to tym razem pod toaletą rozłożony był duży wilczur, który na swojej sierści przewoził wszystkie możliwe zapachy, z zakresu tych mniej przyjemnych niestety.
W Katowicach wszyscy siedzący postanowili wysiąść, na co akurat nie mogę narzekać, bo znowu siedziałam. Ale ta monotonia jazdy to mnie uśpiła. Obudziła mnie za to ciekawa konwersacja. Ahhhh ten brytyjski akcent. Dwóch młodzieńców sobie rozmawiało, aż dołączył się Polak, który o dziwo miał taki ładny akcent, że możnaby się zmylić. No ale okazało się, że to nauczyciel angielskiego. To co się dziwić! :P A poza tym to muzycy byli:) i grafik, albo raczej ilustrator. Młode chłopaki, studenci i tak sobie Europę zwiedzają. A ożywiłam się, bo w niedzielę wracają do Amsterdamu, skąd zaczęli wycieczkę! Takim to dobrze:) Ale jeszcze tylko ... 74 dni:)