środa, 4 maja 2011

Barbara i Dzień Królowej

Jak widać trochę mi zeszło zanim doszłam do siebie, żeby napisać o Queen's Day:P No takich tłumów to ja dawno nie widziałam, no może w supermarketach przed świętami, ale ostatnio przyjeżdżam na gotowe, więc i to szczęśliwie mnie omija.
Obchody dnia królowej zaczynają się w piątek wieczór: "Queen's Night" to po prostu okazja do imprezy, których chyba w tym mieście nikomu nie brakuje, a powód się zawsze znajdzie. Na ulicach poustawiane są sceny i na każdym rogu grają jakieś zespoły/DJe i tłumy się przewalają, przez główne place. Ale to jeszcze nic w porównaniu z właściwymi obchodami w ciągu dnia.
Tym razem święto wypadło w sobotę (jak miło, pierwsze święto od 7 miesięcy, a my w Pl już 4 mieliśmy, w tym co najmniej 3 dni były wolne od pracy). 30 kwietnia to jedyny dzień, w którym ludzie mogą handlować czym się da i gdzie się da, bez żadnych kar i specjalnych zezwoleń. Całe miasto zamienia się więc w jeden wielki pchli targ, a za grosze (czytaj 50c) można nabyć kolejną parę butów, sztukę odzieży czy książkę. Mój kolega zaszalał i za 2e stał się posiadaczem aparatu Konica Minolta na film. Podobno działa. Ja, wyobraźcie sobie, nie kupiłam nic. Śpieszyłam się do centrum, spotkać ze znajomymi i nie traciłam czasu na zatrzymywanie. No tylko, żeby zdjęcia porobić. I tu chyba był mój błąd:P Nie znaczy to, że wróciłam do domu z niczym. Jak wracaliśmy to ludzie po prostu porzucili swoje dobytki i niesprzedane artykuły, więc stałam się posiadaczką niechcianej książki. W języku angielskim:) Gdyby nie moje minimalistyczne podejście do życia to pewnie wróciłabym z niezłą biblioteczką, nie zważając na język:P Ale biorąc pod uwagę ostatnie doświadczenie związane z ciągłymi przeprowadzkami i pakowaniem, którego nie znoszę, a którego powinnam być specjalistką, to jednak zrezygnowałam.
Ale wracając do Queen's Day. Wielkim błędem było zostanie w centrum ze względu na dziki tłumy turystów! Doświadczenie jest, ale never ever. Ogólne wrażenie jest ok. Wszędzie pomarańczowo, fajna atmosfera, ludzie grają, cieszą się, świętują itp. Najlepiej jest na kanałach. Tłumy na łódkach i korki na zakrętach i pod mostami. Muzyka, wino i śpiew:) A Amstel wyglądał jak zakorkowana autostrada! Ale to nic w porównaniu z Rembrandtplein, przez który przyszło nam się przepychać. Piwo płynęło rynsztokiem, pośrodku ulicy strumienie ludzi starających się przemieścić z punktu A do B i z B do A. W takim dniu i w takim miejscu trzeba mieć dużo siły i nerwów, albo raczej promili we krwi, żeby to na spokojnie przyjąć. Uwagi na przyszłość - toalety to rzecz deficytowa, a wszelkie knajpy przynajmniej podwajają, jak nie żądają do 4e!!!, za skorzystanie z niej. W uprzywilejowanej sytuacji są faceci, którzy mogą skorzystać z tego cudownego wynalazku, jakim są pisuary męskie, rozstawione w takie imprezy na każdym kroku. Co za niesprawiedliwość!!! My musimy bulić, a oni nie!
O dziwo, wieczorem miasto opustoszało. Ludzie strumieniem udawali się w kierunku dworca, a reszta się gdzieś ulotniła. I to wtedy, kiedy chcieliśmy potańczyć! A główne miejsca dziennej zabawy wyglądały jak jedno wielkie wysypisko śmieci.
Przykład poniżej: imprezę sponsorował AH, Dirk i Heineken:P

1 komentarz:

  1. Nawet w Sri Lance ochodza Dzien Krolowej:)
    http://www.flickr.com/photos/krukowska/2305458742/in/photostream

    OdpowiedzUsuń