poniedziałek, 28 marca 2011

Barbara z Magda podbijaja Holandie

Nie wiem kto wymyslil ta zmiane czasu, ale za kradziez jednej godziny powinno cos grozic. Nie dosc ze czasu malo i ze tak szybko leci, to jeszcze w sb (!) ktos nam zabiera godzine cennego snu albo jeszcze cenniejszej zabawy:) Rano wstalam troche zdezorientowana, bo przyznam szczerze, ze kompletnie o tym zapomnialam tylko nastawilam zegarek na 7, a sam sie przestawil, wiec byla 6 starego czasu. Jedynie mrok za oknem :P mi dal do myslenia. Spojrzalam na drugi telefon i wszystko sie wyjasnilo. 6 rano starego czasu. Dobrze, jednak, ze przynajmniej jeden sie przestawil, bo bysmy ledwo na pociag zdazyly, a tak to mialysmy troche czasu, zeby pojezdzic na rowerze i polazic po centrum. Jeszcze poszlam pobiegac, bo po tym co zjadlysmy wieczorem to po prostu musialam.
Dla tych co jeszcze nie wiedza, chociaz trabilam o tym juz tygodnie temu, to odwiedzila mnie moja kolezanka. Niby obie takie spokojne jestesmy, ale jak sie spotkamy to robimy szalone rzeczy! I to tlumaczy czemu jestem taka nieprzytomna! Albo moze i to, ze od wczoraj sie tez wyprowadzam, finalizuje prace na ten moj kurs i staram sie spisac wszystkie sprawy, ktore musze pozalatwiac w zwiazku ze zmiana adresu. No i kombinuje jak by tu na swieta pojechac, zeby bylo optymalnie, bo ceny polecialy do gory. Ale plan jest, a powiem wiecej, bilet juz tez:)

No ale wracajac do weekendu to od srody mialam maraton;) Aaa,a zarzuono mi, ze robie kalki jezykowe, wiec prosze o wylapanie, bo nie moge sobie pozwolic na zasmiecanie polszczyzny jakimis dziwnymi zwrotami. Hmmm, ale to chyba znaczy, ze jestem tu wystarczajaco dlugo, i ze w koncu uzywam ang wiecej niz pl (w przeciwienstwie do rocznego pobytu w Szkocji).
W srode nie dzialo sie nic ciekawego, tzn nie dla zwyklego czytelnika. Bo musialysmy nadrobic 3 miesiace odkad gadalysmy na zywo ostatnio, a dzialo sie sporo u kazdej z nas. Winko, ploty, kolacja i nas zmoglo okolo polnocy, wiec dosc przyzwoicie. Szczegolnie biorac pod uwage fakt, ze czw mialam pracujacy. Magda sama zwiedzala miasto (szczesciara – pogda jej sie boska trafila). Zmaiast zaplanowanych muzeow lazila po miescie, a pozniej wziela moj rower zeby jeszcze wiecej zobaczyc. Po pracy pozyczylysmy od kolezanki drugi i jezdzilysmy po nowych dla mnie dzielnicach. Odkrylam nowy raj na ziemi! Jeszcze byl rozowy zachod slonca!
Wieczorem odwiedzalysmy wszystkie typowe miejsca, ktore koniecznie trzeba zobaczyc. Powiem tylko, ze sie obie zawiodlysmy.
No a w pt z samego rana (tzn po 9, bo moje znizki dopiero wtedy obowiazuja) wyruszylysmy z naszymi rowerami podbijac Holandie. Najpierw byla przesiadka w Hadze. Stacja docelowa – Gouda! Tak na marginesie, to Gouda wymawia sie Hauda i slynie nie tylko z serow, ale i ze stroofwafels. Pierwsze rozczarowanie bylo na dworcu, bo nie mieli windy! A, jak juz nie raz wspominalam, moj rower wazy z tone! A z klodka, torebka i lunchem jeszcze z jedna. Nie mialysmy wyjscia i zaczelysmy schodzic schodami, ale szlo mi to tak niezdarnie, ze od razu przelecial taki facet od pomocy. Inny rowerzysta, ktory dopiero co swoj rower wnosil na gore. Taki byl nadgorliwy, ze mi go jeszcze do hali dworca wyniosl na gore, mimo, ze tam juz z boku byl podjazd:) No ale milutko.
A Gouda sliczna. Wypilysmy kawe u Lososia:) Tak sie hotel nazywa, ktory mi kolega stamtad polecil. Pracowal tam, wiec nie wiem czy jakis procent od polecenia dostaje czy co?:) Do kawy dali nam pyszniutki stroopwafel (jest roznica miedzy tym a takim lidlowym). No i sie dalam namowic na stroopwafel tart, czyli ciasto. Przyznam ze sobie inaczej to wyobrazalam – a to bylo jak tutejsze serniki pokryte czyms a la galaretko-karmel. Znam lepsze sposoby wydania 4 EURO (na pewno nie w coffeeshopie:P). Na przystani zjadlysmy sobie lunch i pojechalysy szukac jezior za miastem, ktore to podobno sa super na wycieczki rowerowe. Niestety nie znalazlysmy ich, ale odkrylysmy piekne miejsce z wiatrakiem i nowoczesnymi blokami:) A pozniej zobaczymysmy znak „Rotterdam 19km” i... zaczelysmy pedalowac. Po kilku km mialysmy chwile zwatpienia, bo przed przejazdem kolejowym znak pokazywal na pn, a za przejazdem na pd. Juz mialysmy torami jechac (chociaz zgodnie z intrukcjami jazdy na rowerze, tory sie przecina pod katem 90 stopni), ale zaryzykowalysmy jedna z bocznych drog wzdluz autostrady. Tak wiec wijalysmy pola, krowy, owce, piekne domki, a po prawej samochody smigajace po drodze szybkiego ruchu. Przejemnie bylo, bo cieplo i nie wialo strasznie. Dosc szybko dojechalysmy do Rotterdamu (wlasciwie to byly dopiero obrzeza), gdzie zjadlysmy lunch. Pozniej, co godne zanotowania, bylam w Primarku (od lat sie tam wybieralam – w Glasgow, ale nigdy nie bylo po drodze). Kolejki nas zrazily, ciuchy tez marne, wiec bez zalu udalysmy sie do centrum. No i tu sie problem zrobil, bo jakos znak na centrum gdzies sie stracil z oczu i pedalowalysmy na azymut – wysokie budynki. Pecherze nas na centralny doprowadzily a pozniej juz za znakami pojechalysmy do parku, gdzie jest EUROMAST czyli najwieksza wieza widokowa w Holandii, a potem wzdluz nabrzeza do portu, gdzie wypilysmy winko (tak tak, bez cenzury:)), pod most Swietokrzyski, pierwszy wiezowiec w Europie, domy szescienne i spodkiem na pociag. Spodek to jest stacja metra/kolei. A tu tez byly jaja, bo zjechalysmy winda na peron (na windzie bylo peron 1-2) a na dole widzimy 3-4. To bez wysiadania wjechalysmy spowrotem na gore i przesiadlysmy sie do drugiej windy. Dopiero jak zjechalysmy na dol zauwazylysmy, ze oznaczenia na dole pokazuja, ktoredy sie mozna dostac na peron 1-2, a nie ze to jest oznaczenie peronu 1-2. No to znowu bez wysiadania na gore i do drugiej windy. Ludzie mieli ubaw, a my sie na pociag spoznilysmy. Pociag byl jakis podmiejski i bez toalety. Skandal. Tym bardziej, ze nas smiech gupi zlapal jak gwaltowanie zahamowal, rowery sie ruszyly i... nam sie plyn z kubeczka wylal. Hmmmm, niech bedzie ze wygladalo to na kawe zbozowa:) Przez te nasze przeboje z winda nie zdazylysmy na zachod slonca w Hadze, a dokladniej w Scheveningen.
Dojechalysmy tam juz po zmroku. Duza roznica, bo jak bylam tam miesiac temu, to tak wialo ze sie stac nie dalo. A teraz przygotowali sie juz do sezonu letniego. Na plazy pobudowali restauracje. Napierw moczylysmy palce w morzu, podziwialysmy molo i probowalysmy bez statywu zrobic piekne nocne zdjecie (z marnym skutkiem), a pozniej grzalysmy sie w jednej z knajp. Jak na pt wieczor, to strasznie pusta byla. Wracalysmy przez centrum. Pieknie noca wyglada, ale tak pusto! W sumie, w ciagu dnia zrobilysmy rowerem ok 40km. Szybko bardzo sie tak jezdzi. Mialysmy jeszcze pomysl,z eby z Rotterdmau do Delft jechac, ale cale szczescie nam przeszlo.
W sb bylo brzydko, szaro i padal deszcz. Dopiero ok 11 sie zebralysmy z domu, bo jeszcze robilysmy zakupy. Ale i dobrze. W planach byl dom Anny Frank, ale kolejka przebila ta na wybory w 2007 roku w Edynburgu! Przez 10 min posunelysmy sie tylko dlatego ze grupka 5 osob zrezygnowala. No i my w koncu tez. Poszlysmy zwiedzac palac – otworzyli go minute po tym jak podeszlysmy pod drzwi, wiec bylysmy prawie pierwsze. Fajne wnetrza. Aha – rada na przyszlosc – audiotour jest za darmo:P Kolejne w planach bylo muzeum Van Gogha. Moj trzeci raz tam, drugi w ciagu 10 dni:P Ale fajne, jest pare ladnych obrazow. No i po wizycie ostatniej z kolezanka, ktora sie zna na konserwacji obrazow i takich tam, to juz zupelnie inaczej patrze na nie:) Na Rijksmuseum nam juz sil zabraklo (albo raczej stawialam opor, bo bylam tam juz 2 razy w ciagu ostatniego miesiaca). Zamiast tego zjadlymy nasz lunch na lawce na skwerku, sfotografowalysmy sie z napisem Iamsterdam. Aaa i tu sie dygresja rodzi, bo bylam przez dlugi czas zawiedziona, ze nie mam swojej literki w napisie. Az nie zobaczylam go z drugiej strony:) Wiec jestem swoja!

Pojechalysmy na targ – Albert Cuyp. Njadlysmy sie serow, kupilysmy truskawki, owoce morza i... torebke sobie kupilam. Piekna, czarna, skorzana i bardzo elegancka. Ciekawe gdzie ja ja bede nosic:P
Stamtad pojechalysmy do Nemo. Mialysmy cale pol godziny na 4 pietra, wiec w sumie prawie nic nie zobaczylysmy, ale i tak sie podobalo:) Tam to mozna cale dnie spedzac. Jeszcze panorama miasta z biblioteki i pojechalysmy metrem do domu robic obiad i szykowac sie na impreze. Obiad nam wyszedl pyszny – krewetki ze szpinakiem, do teog wino czilijskie. Ale kolezanka wymyslila sjeste, a pozniej sie najadlysmy masla orzechowego, tak wiec lezakowanie bylo obowiazkowe. Wlaczylysmy film i pamietam tylko tyle, ze sie o polnocy obudzilam, poszlam myc i spac. Takie szalone jestesmy:P Przespalam Godzine dla Ziemi (czy jak to sie po polsku nazywa?).
No ale przynajmniej w nd rano jeszcze rowerem zjechalysmy moja piekna dzielnice. Niesetety Wozeco nie zrobil na Magdzie wikeszego wrazenia, a na pewno mniejsze niz knajpa z rogami tuz obok:P A pozniej jeszcze spacerwalysmy po samym centrum. O dziwo o 9 rano szweda sie tam paru turystow, ale generalnie wiekszosc ludzi to albo sprzatajacy syf poimprezowy albo dostawcy. Odprowadzilam Magda na pociag a ja pojechalam do domu sie szykowac na frisbee:) Oczywiscie znajomi byli jak zawsze „punktualni”. 1,5h to juz troche przesada. Zmeczylam sie zanim przyjechali. Ale na samym koncu polaczylismy sily z Holendrami grajacymi tuz obok i bylo nas z 12 osob, 4 dyski i generalnie wszystkie lecialy do mnie, wiec sie zmylam, bo mnie wieczorem jeszcze przeprowadzka czekala. Ale to juz temat na osobnego posta. Zdjecia w domu dorzuce. Duzo tego. Ale weekend byl GEZELLIG! To jest wyraz, ktory nie ma tlumaczenia. Tak jak polskie zalatwic;)

poniedziałek, 21 marca 2011

Barbara i wiosna!

Przeczytalam wczoraj swietny artykul na temat blogowania. Miedzy innymi o tym, ze pisanie bloga pomaga formulowac mysli i, jako ze sie dzisiaj w pracy skupic nie moge, to pisze. Za duzo sie dzieje ostatnio. Szczegolnie rzeczy, ktorych juz nie ogarniam. Tak, mam na mysli zawile sprawy damsko-meskie, ale jakos szczegolnie nie chce ich tutaj wywlekac. Po prostu nie rozumiem facetow i bardzo bym byla wdzieczna, jakby mi ktos wyjasnil pare ich zachowan. Podobno sa tacy nie skomplikowani!? Moje doswiadczenie pokazuje co innego!
No ale szkoda poswiecac temu tematowi wiecej niz akapit, skoro weekend byl taki intensywny:) W sobote gralismy frisbee. Of course. Znowu frekwencja dopisala – 12 osob. I tym razem mielismy 3 dyski, wiec nawet udalo nam sie drilla zrobic. Co do gry to nie skomentuje, bo moj zespol przerznal 0 do 7! Ale mialam tych nizszych w zespole i mniej doswiadczonych. I probowalismy jakis taktyk. Ale faceci nie sluchaja! Po meczu przezylam chwile grozy. Obiektyw mi sie popsul. Cos sie z przyslona stalo. No ale po wielu probach i resecie udalo mi sie go naprawic. Ufffff. Przeciez to nowka jest. A w pt wieczorem robilam piekne zdjecia Osdorpu noca. A wlasnie, po pracy bylam w muzeum Van Gogha na wystawie poswieconej Piccasie. Srednio mi sie podobalo, bo to jego wczesny okres i – za duzo wplywu Toulous-Lautreca. No ale tytul mowil wszystko – okres paryski:P
Po muzeum bylismy cos zjesc. Uwielbiam to miasto – tle narodow i takie roznice kulturowe. Bylam z ludzmi z pracy: Hiszpanie i Portugalka vs. Kanadyjka i Polka. Grupa pierwsza to by tylko o jedzeniu gadala. Az w zoladku sciska na sama mysl. My jednak nie celebrujemy tak posilkow. No i jemy obiad po 21! Codziennie, toz to przeciez zbrodnia. Recydywa niemalze. Mily wieczor skonczylam zagladajac do znajmych na jazz session. Kolega gral na gitarze i to chyba byl pierwszy raz kiedy liczba muzykow na scenie byla wieksza niz sluchaczy:) Chociaz nie, jak w Argentynce robili wieczorki jazzowe to raz bylysmy same z Asia. Wtedy gralam na gitarze basowej, bo zespolowi sie nie chcialo grac do kotleta:P W pt doliczylam sie 10 muzykow!!!! Trzech gitarzystow, skrzypek, kontrabasista, ze dwoch bebniarzy, harmoniarz, grzechotnik i kogos mi brakuje. Fajne show.
W sb wieczor mialam zostac w domu, bo mnie troche frisbee wymeczylo musze przyznac. Nie wiedzialam czy to od slonca czy mnie goraczka brala, ale kolega karaoke organizowal, wiec trzeba bylo isc. Skoro przychodzi na frisbee i nawet dysk kupil, to trzeba sie zrewanzowac, nawet mimo, ze nie spiewam! No ale mnie zmusili (ooni albo plyny wysokoprocentowe:P). Ich strata, bo to bylo straszne:P Nie wspominajac, ze nie znam tych utworow. Jedynym plusem byla opcja karaoke taneczne. Tu sie bardziej odnalazlam, ale myslalam, ze padne, bo strasznie meczace! W prawej rece trzyma sie czujnik ruchu, ktory analizuje jak sie maja wygibasy osoby wystepujacej do tego co pokazuje na ekranie instruktor:)

Warto dodac, ze caly weekend byl piekny sloneczny i wogole. Az sie wierzyc nie chce, ze w Pl sniezy! Wczoraj zaszalam i wlozylam wiosenny plaszczyk i balerinki! No jak wieczorem wracalam do domu, to troche pozalowalam:P Bylo spotkanie expatow. Jestem teraz rozpoznawana jako ta od frisbee. No i probuje uswiadomic wszystkim tym, ktorzy jeszcze nie grali, ze to nie jest taka prosta gra. Nakrecilam glownego koordynatora calej grupy na wielki frisbee event! A gracze z KrakUFa – mojej druzyny z Krakowa chca na sparing przyjechac. Ehhh, nie lada wyzwanie dla mnie. Ale co tam!
Byl profesjonalny fotograf wczoraj. Troche sobie pogadalismy o fotografowaniu i takim tam. Zobaczymy jak pojdzie konkurs. Kto wie, moze sie powazniej tym zajme;) Dobra, pora popracowac:P

piątek, 18 marca 2011

Barbara marzy...

…albo raczej bierze przyszlosc w swoje rece!
Ostatnio tak sobie myslalam o tym, co bym w zyciu chciala osiagnac i pierwsze co mi przyszlo na mysl to:
1.Wlasna wystawa zdjec
2.Wydanie ksiazki (hmmmm cos miedzykulturowego na pewno – pewnie cos o expatach)
3.Albo najlepiej polaczyc oba – fotoalbum o expatach!
I pare innych rzeczy. O dziwo na koncu listy byly rzeczy stricte zawodowe.

No i jak to u mnie ostatnio w natloku wydarzen i spraw lista poszla w zapomnienie az do dzisiaj. Z rana dostalam bardoz milego maila. Ale po kolei. Ze dwa tygodnie temu znalazlam gdzies informacje o konkursie fotograficznym. Deadlien byl tego samego dnia o polnocy, wiec duzo czaus nie mialam, ale postanowilam zaryzykowac. Przyznam, ze kusila mnie glowna nagroda 2,5 tys Euro i przede wszystkim szansa zaistnienia:) Temat wystawy to Amsterdam canals – a gateway to the future. Przejrzalam szybko zdjecia, ktore wydawaly mi sie jakos wyrozniac na tle tych wszystkich typowych kanalow. No i natrafilam na nocne zdjecie: w tle Nemo (future), otwarty most (gateway) i na srodku rozmyty prom. Zdjecie nazwalam”Canal Cruise – a journey in time”. No i dzisiaj dostaje maila w jezyku kraju, w ktorym obecnie przebywam. Az mi serce zabilo szybciej dopoki google translator nie rozwial moich watpliwosci czy mi dziekuja za udzial czy gratuluje. Jednak to drugie:) Wiec zostalam jedna z 25 szczesliwych osob, ktorych zdjecia wezma udzial w wystawie. Po chwili dsotalam kolejnego maila, ktory mowil, ze jestem jedna z 10 osob, ktore powalcza o glowna nagrode! Ehh, zycie jest piekne. Zapraszam na wystawe od 1 kwietnia:)

sobota, 12 marca 2011

Barbara i karnawał

W zeszłą niedzielę byłam na karnawale w Maastricht. Wygląda to podobnie jak nasze Juwenalia - wszyscy się przebierają i piją piwo. Z tym, ze tutaj nie tylko studenci się bawią, ale całe rodziny! Kilka genialnych przebrań poniżej. Ogłaszam konkurs na najlepszy strój. Proszę o swoje typy w komentarzach:)



Rodzina bananów:)

SINGLE LADY!






Imprezę sponsorował...

Więcej zdjęć na:
https://picasaweb.google.com/barbarakokoszka/Maastricht?authkey=Gv1sRgCMXpvKrlh4OoKA

Barbara się tłumaczy

11 dni - to chyba mój rekord w niepisaniu. A o dziwo dużo się dzieje. No właśnie - może trochę za dużo. Z najważniejszych informacji to za niedługo idę grać frisbee!!!! Yupppppi. Poza tym, te studia mnie trochę pochłonęły - tzn ten kurs. Nawet w połowie nie jestem materiałów, które miałam przyswoić na zeszły wtorek, a tu już mamy pracę grupową i niecałe 2 tyg na zrobienie. Aaaaaaa. Sama chciałam, nie narzekam. Tylko czemu musiała mi się trafić grupa, gdzie jedna osoba jest wyjątkowo nie elastyczna (jeszcze mniej niż ja!), a druga ma coś z mailem i wiadomości do niej nie dochodzą. A Niemka, to liczyłabym na proaktywną postawę. To się trzeba będzie wziąć w garść. A tu tyle rzeczy w weekend!

Jak dożyję przyszłego tygodnia to coś napiszę. Chociaż na głowie mam teraz przeprowadzkę, załatwianie formalności z tym związanych, rozliczanie się z podatku, przedłużanie umowy w Pl, planowanie świąt - jechać czy nie jechać i jak to zrobić, jak urlopu nie mam:(

Będzie dobrze!

wtorek, 1 marca 2011

Barbara jest szczęśliwa

Wreszcie się szczęście do mnie uśmiechnęło. I nie, nie wygrałam w totka. Chociaż poznałam osobę, która się zajmuje oprogramowaniem dla kolektur. Po prostu dzisiaj był jakiś lepszy dzień. Mimo, że dalej pochmurny i depresyjny:(

Dzisiaj miałam pierwsze webinarium - tzn zaczęłam moje studia dzisiaj. W mojej grupie jest nas 34. A największa grupa pochodzi z... Amsterdamu:) Możemy sobie podgrupę założyć i wtedy zamiast distance learning zrobimy sobie face-to-face. Dzisiaj było tylko techniczne spotkanie. No i niby wszystko sprawdziłam czy działa, w przeciwieństwie do niektórych, którym nic nie działało. No i jak tylko sobie pomyślałam, dlaczego ludzie nie słuchają, nie przygotują się, to u mnie wystąpiły, nazwijmy to problemy techniczne:P Będzie lekcja na przyszłość. Albo i dwie:P
Druga duża podgrupa, to byli AIESECowcy:) Ludzie są z całego świata. Jest jeszcze jeden Polak, ale z Irlandii i już się nawet nie po polsku pisze. Nie to co ja:P A średnia to z 40+:P Będzie fajnie, ale i dużo roboty. I z czego ja się właściwie cieszę???
No ale jakoś mnie to pozytywnie nastawiło. Aż tak, że poszłam sobie pobiegać. Pewnie to wyrzuty sumienia z powodu zjedzonego wcześniej kebabu (mój organizm się dzisiaj zbuntował przeciwko brutalnej próbie przejścia na wegetarianizm bez okresu przejściowego). No i z braku czasu na gotowanie przez te studia postanowiłam się dzisiaj mięchem uszczęśliwić. Pychota:) No ale wracając do biegu, to był to mój pierwszy nocny bieg w tej okolicy. Wybrałam trasę wzdłuż głównej ulicy. Oczywiście wiało jak nigdy. Ale dobiegłam do jeziora i... uderzył mnie zapach morza. Fale też niezłe. Powiew natury. Ale koniecznie muszę sobie nową empetrójkę sprawić, bo bieganie do holenderskiej stacji radiowej nie ma sensu. Nic ciekawego, więcej gadają niewiadomo o czym niż grają. A pół ranka zawsze wymieniają długość korków na głównych arteriach miasta. Zamiast liczyć te kilometry to by się zastanowili jak je rozładować!

No a z innych rzeczy. Hmmm, jutro ma jakiś chłopak mój pokój obejrzeć. Trochę ogarnęłam, ale ja przecież zawsze mam porządek! Ciekawe kto to i czy się zdecyduje. Podobno jakiś koleś co jest grafikiem czy projektantem. Jak to określiła moja współlokatorka - na pewno gej, bo tylko geje są projektantami. W takim wypadku, może i weźmie ten pokój, bo wydaje mi się, że dla normalnego faceta jest zbyt fioletowy;P Mnie się szalenie podoba, ale "De gustibus..."
A poza tym dostałam parę fajnych ofert i powiem tylko tyle, ze są szanse. Po prostu trzymajcie kciuki, za trafne decyzje i odwagę!

Wyłączam kompa, bo się już dzisiaj wystarczająco napromieniowałam. Poczytam sobie przed snem. Koleżanka z pracy mi gazety poprzynosiła:) Twój Styl, Charaktery - wreszcie coś do czytania!