poniedziałek, 19 grudnia 2011

Barbara w SPA

Nie co dzień trafia mi się okazja pobytu w termach i czterogwiazdkowym hotelu, dlatego postanowiłam opisać moje wrażenia. Raczej ku przestrodze tych, których nie wiedzą, że 650zł można lepiej zainwestować - bo tyle wart był voucher, który mi podarowano (nie będzie chyba tajemnicą, że pobyt ufundowała Grupa Onet, bo taka nazwa widniała na kopercie). Voucher obejmował pobyt jednodniowy dla jednej osoby w Hotelu Bukovina w... nie zaskoczę chyba nikogo, że w Bukowinie Tatrzańskiej.
Pobyt obejmował obiadokolację (swoją drogą kto je kolacje o 17.00???), śniadanie i nielimitowany pobyt w basenach termalnych. Głównie te termy mnie skusiły i lokalizacja u podnóża Tatr. Albo raczej to, że nikt u mnie z rodziny nie chciał jechać a ja się zaoferowałam i później już się było głupio wycofać, a voucher trzeba było w tym roku wykorzystać. Przy rezerwacji Pani się bardzo zdziwiła, czemu tylko dla jednej osoby i na jedną noc, skoro oni po 4 takie sprzedają, żeby było dla pary na cały weekend. Tłumaczę jej, że taki wylosowałam, a ona na to, żebym moze poszukała właścicieli pozosotałych kuponów. Całe szczęście się nie upierała przy swoim absurldalnym pomyśle, dopłacać też nie musiałam, żeby dostać jedynkę:) W sobotę nadeszł ów dzień. Zrezygnowałam z jazdy samochodem - jazda po Zakopiance nie nalezy do przyjemnych, poza tym w górach panuje zima i nie chciałam wylądować w jakimś rowie czy innym. Tak najzupełniej szczerze mówiąc to miałam ochotę poczytać w trakcie jazdy a nie stresować się za kierownicą. No i autobusem jest ekonomiczniej, a i okazało się, że przystanek rzut beretem od hotelu. Tak właście to mnie kierowca wyrzucił pod samym hotelem, ale to się nazywa wrodzone szczęście:) Hotel czterogwiazdkowy to był dobry powód do użycia mojej czerwonej walizeczki - zdecydowanie bardziej odpowiedniej w takie miejsca niż plecak górski - ale w lecie lub przy jeździe samochodem! Na nic mi przyszło szpanerstwo, bo się trochę kółka w kopnym śniegu boksowały, no ale co poradzę? :) Swoją drogą parkingowi powinni się byli rzucić do pomocy a nie tylko dzień dobry!
Na miejscu byłam dużo za wcześnie - tj. 2h przed rozpoczęciem doby hotelowej, ale i tym razem uśmiechnęło się od mnie szczęście, bo pokój już był przygotowany. Po otwarciu drzwi moim oczom ukazał się przestronny pokój - dużo większy niż ten, który obecnie wynajmuję. Baaa, łazienka była chyba większa niż mój krakowski pokój:P Szybko się zakliamtyzowałam i rozpakowałam (czytaj - otworzyłam walizkę). Zresztą nie zajmuje to aż tak dużo czasu... No i pozostało czekanie do obiadokolacji wypełnione oglądaniem telewizji. Ja nie wiem jak ludzie mogą tyle czasu spędzać w hotelach! Przecież tam jest strasznie nudno!!!! To było zanim poznałam hasło do internetu:) Po jakiejś godzinie mogłam wreszcie zejść coś zjeść, zresztą już mi zaczęło w brzuchu burczeć. Pani w restauracji mnie poinstruowała co i jak i... wtedy zaczęły się katusze. Zamiast dać mi jedną, góra dwie opcje do wyboru, był szwedzki stół. Samych zup było trzy, a dań ze cztery i dodatki. Nie musze mówić, że katusze to dla mnie konieczność wyboru jednej opcji, maksymalnie dwóch... No ale chyba nie będę was zanudzać opisem zupy szpinakowej i smakiem jagnięciny:P Tego drugiego raczej nie polecam. Ryba była zdecydowanie lepsza! No cóż restauracja chyba niedorównywała gwiazdkami hotelowi. Po godzinnym trawieniu połączonym z próbami połączenia się z netem nadeszdł czas na główny punkt programu, czyli termy. Zgodnie z instrukcją pani z recepcji ubrałam szlafrok i zjechałam do piwnicy. Całe szczęscie tłumy były umiarkowane i dało się popływać, chociaż nie wiem kto projektuje kwadratowe baseny - w takich to nie wiadomo, w którą stronę płynąc i zderzenia zdarzają się nad wyraz często! Zresztą nie na zwykły-niezwykły basen przyjechałam. Poszłam pozwiedzać kompleks - najpierw trafiłam na basen zewnętrzny, zadaszony co prawda, ale tak wiało z boku, że i tak miałam peeling ze śniegu. Swoją drogą niegdy nie widziałam tak ubranego ratownika. Tzn na służbie:) Miał chyba więcej warst niż Toprowiec:) A i deska ratunkowa była nieźle oblodzona. Całe szczęście nie planowałam się topić, a że ja raczej trzymam się planu to i nie musiałam patrzeć na walkę ratownika z deską przymarzniętą do płotu. Takich zewnętrznych basenów były jeszcze ze dwa - jeden dla niepoznaki nazwany jaskinią z jednokierunkowym prądem. Jacuzzi to każdy zna, więc tu się nie ma co rozpisywać. Fajna była zjeżdżalnia. Oczywiście pierwszy zjazd był mega wolny - nie wiem co robię źle, ale chętnie wezmę jakieś lekcje ze zjadów:) Drugi i kolejne razy już szybciej zjechałam, także widać, że robię drobne postępy;) Ostatnim miejscem było pięterko i jakieś bagienka. Dwa półkola, w których obowiązywał ruch zegarowy i zmiana na dźwięk dzwonka. Oczywiście zadzownił sekunde po tym jak zajęłam stanowisko... ostatnie;P Ale co tam - ubaw miałam obserwując ten taniec synchroniczny, w którym i ja wzięłam udział:) Po powrocie do głównego stawu załapałam się jeszcze na wodny aerobik. Swoją drogą jeszcze nie wiedziałam, żeby wodny aerobik robić nad wodą i to na siedząco - ale ja się nie znam najwidoczniej. Po prawie trzech godzinach moczenia mi się znudziło i wróciłam do pokoju. Tym razem moje plany nie doszły do skutku, bo chciałam pozwiedzać hotelowe kluby, ale usnęłam przed TV i w sumie to spałam do rana. Obudziło mnie niebieskie niebo - raczej budzik, ale niebo było pierwszą rzeczą, którą ujrzałam. Jako, że się nie lubię nudzić, a po śniadaniu miałam jeszcze 1,5h do wymeldowania to poszłam popływać. Zupełnie inaczej - po pierwsze pusto, bo byłam może trzecią osobą, po drugie już nie wiało śniegiem w twarz. Ahhhh przyjemnie. No ale się trzeba było zbierać i wtedy się okazało, że suszarka w pokoju nie działa - haaaa wiedziałam, że coś będzie nie tak.
Punktualnie o 11 oddałam klucz do pokoju i poszłam na spacer z aparatem. Wróciłam się po walizkę, bo stwierdziłam, że jednak mi się nie będzie chciało wracać za 2-3h do hotelu, a chodniki odśnieżone, drogi czarne a później to tylko w karczmie na grzańcu będę siedzieć więc luzik. No nie do końca, bo śnieg się zaczął topić na chodniki u sie breja zrobiła, a droga była czarna od żwirku, który niespecjalnie przypadł kółkom od walizki do gustu. Bez sensu się było wracać, tym bardziej, że na górce czekały na mnie bajeczne widoki na Tatry. Aż mi dech w piersiach zaparło jak było cudownie. Nie wiem ile tam czasu spędziłam, ale aż mi buty przemokły. Poszłam wzdłuż głównej drogi w poszukiwaniu po pierwsze przystanku skąd odjeżdża autobus do Krakowa, a po drugie karczmy, gdzie mogłabym przeczekać. Doszłam do końca Bukowiny, a było to w dolinie i nic! Większość było pozamykane. Baaa, wszystkie. No to się wróciłam, bo w jednej widziałam jak ktoś wchodził i całe szczęście dobrze mi się wydawało! Jak na prawdziwą karczmę góralską przystało serwowali tam... pizzę i makarony! Nie wiem od kiedy to jest nasza narodowa potrawa i specjalność! Aaa i żeby nie było tak dobrze, to kuchnia dopiero od 14.00 (a autobus miałam o 14.30). Musiałam się obejść smakiem, bo o smażonym oscypku z grilla mogłam sobie tylko pomarzyć. Buty wysuszyłam przy kaloryferze, a ja grzałam się grzanym winem i zabijałam czas czytając książkę. Ciszę zburzyło dwóch gości - jak się okazało mieli szkolenie z robienia kawy. Przyznam się bez bicia, że trochę podsłuchiwałam, czy się nie mija z prawdą, bo przecież pracowałam trochę jako barista;)Ahhhh, aż mi ślinka zaczęła cieknąć na myśl o dobrej kawie, tym bardziej, ze grzaniec mnie trochę przymulił. I wtedy stał się cud - jako jedynej klientce dali mi do degustacji specjalność Kawę LAtte po góralsku (czyli z alkoholem 40%). To by strzał w dziesiątkę:) Dobre (no teraz mogę zupełnie szczerze powiedzieć, że trochę za mleczne jak dla mnie), a nawet bardzo dobre. Rozgrzewające a tego mi trzeba było :) Teraz już nie wiem czy to ja głośno myślę, czy to była inicjatywa właściciela karczmy:) Aaaa i dobra wiadomość dla wizytujących Bukowinę. U Janosika będą też regionalne potrawy. Oni dopiero co otworzyli lokal:) Podsumowanie wyjazdu: Hotel: 5/5 Jedzenie: 4/5 (za zimne jak dla mnie i koktajl truskawkowy się sończył akurat przede mną) Baseny: 3.5/5 Czegoś mi tam brakowało, ale jeszcze nie doszłam czego... Lokalizacja hotelu - 5/5 za góry, 1/5 za zadupie, skąd żadne autobusy nie jeżdżą o normalnych porach:P Generalnie polecam się na przyszłość:) A i w żadnym wypadku powyższy tekst nie zawiera product placement (czyli płatnej reklamy) :P A na dowód jak tam ładnie i że w Polsce jednak jest śnieg, załączam zdjęcia:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz