czwartek, 17 listopada 2011

Barbara i niedziela trzynastego

Okazuje się, że nie tylko piątki są pechowe. Wracałam w niedzielę od znajomych z Cambridge. Pociąg punktualnie przyjechał na lotnisko, obyło się bez kolejek i przeszukiwania bagażu w poszukiwaniu rzekomo niebezpiecznych substacji. No może wino japońskie w mikroskopijnych buteleczkach 50ml wzbudziło zainteresowanie, ale się udało. Nie było obmacywania. Pełna kulturka. Jak zwykle czasu an zakupy nie miałam w ogóle. Nie mówiąc już o miejscu (no bo gdzie bym spakowała 2x Baileys 750ml???) U konkurencji (czytaj Pret a Manger) zaopatrzyłam się w lunch i kawę i oczekiwałam na podanie numeru bramki. 40. Jak zwykle gdzieś na szarym końcu. Tyle dobrze, że już nie trzeba było jechać tym pociągiem. Bramkę można było z daleko poznać po tłumach. Tlyko Polacy ustawiają się w kolejkę (o ile kolejką można nazwać te piramidy) na długo przez otwarciem bramki. Tak jakby komuś miało braknąć miejsca! Ewentuanie na bagaż, ale przecież nie siedzącego! Chwilę grozy przeżyłam jak już się zbliżałam do kontroli paszporto-biletowej. Jeden z obługi wyrywkowo sprawdzał do większe bagaże i nie dał się udobruchać nikomu, kto starał się go przekonać, że przecież to jest lekkie/małe/ itp itd. Postanowiłam spróbować na mój sposób przejść - czyli plecak na jedno ramię - to od strony zewnętrznej od sprawdzającego i z uśmiechem a la "to jest lekkie jak piórko" przejść jak gdyby nigdy nic. Do tej pory działa. Ale może dlatego, że jestem drobna i podobno wzbudzam sympatię jak się uśmiechnę ;) O tak:) Zajęłam miejsce i czekałam aż się wszyscy upchną. Po raz tysięczny wysłuchałam co robić w razie - odpukać w niemalowane - wypadku, o mało nie dałam sobie wcisnąć magazynu HELLO (takie usługi sprzedaje teraz Ryanair!!!) - czekałam tylko na start - ciemność i ciszę i błogi sen. No ale najpierw czekaliśmy na kogoś, kto przybiegł zdyszany, później nas wreszcie zamknęli i zaczęli holować, aż wreszcie... stanęliśmy. Przyznam się szczerze, że już mi powietrza zaczęło brakować i robić się nie przyjemnie. Wreszcie ktoś przyszedł, to otworzyli drzwi. No ale komunikatu nie dali żadnego. Trochę się zrobiło poruszenie. Pocztą pantoflową się dowiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie wiedzą co i czekamy. Minęła godzina. Wreszcie odezwał się pilot - problemy techniczne. Polecimy do Krakowa, ale nie tym samolotem. Nasza stwerdessa przetłumaczyła to tak, ze ludzie się w momecie rzucili do wyjścia. szkoda, że im nie dodała, że najpier czekamy aż tamten przyholują i sprawdzą, a później przetransportują bagaże. No i wreszcie z 20min później już siedziałam w kolejnym samolocie. Udało mi się nawet zająć miejsce przy oknie:) Niby taka mała rzecz, a 1h40 opóźnienia. Całe szczęście, że jednak w Krakowie lądowaliśmy, a nie w Katowicach i że nam się podwozie wysunęło. No bo co by się mogło zdarzyć jakby to był piątek trzynastego? :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz