wtorek, 21 czerwca 2011

Barbara na rowerze

Po dwóch tygodniach w Krakowie nie wytrzymałam i przywiozłam swój rower. Plan był taki, żeby kupić Holenderkę - rower typu damskiego, z bagażnikiem lub koszykiem, światłami na dynamo i... hamulcami nożnymi. Plan B to było przywiezienie swojego składaka - komunijne Wigry 3 powinny być jak nówka. Oczywiście różowy (dzięki wujek:), więc raczej nikt by mi go nie ukradł. No ale nie miałam czasu, żeby mu przegląd zrobić, więc skorzystałam z nadarzającej się okazji i przetransportowałam swoją szosówkę. Jak zobaczyłam jaką kłódką go wcześniej zapinałam to aż dziw, że mi go nigdy nie ukradli. Nie żebym go zostawiała jakoś nagminnie bez opieki, ale papierowym pilniczkiem przy odrobienie zaparcia można by ją przepiłować. No nic. Wczoraj po pracy pojechałam do sklepu po łańcuch i kłódkę. Chciałam stworzyć coś na wzór holderskich pancernych zapięć. Ale tu ogniwa miały co najwyżej 8mm. A i drogo by takie ręcznie robione zapięcie wyszło, więc kupiłam pożądniejszą, taką do motoru.
Wczoraj ją testowałam pod klubem fitness. Dwie godziny dało radę. Dziś testuję na "parkingu" rowerowym pod urzędem.
Ale najlepsze to była dziś podróż do urzędu. Wymyśliłam sobie, że od lipca rower będzie moim jedynym transportem komunikacji w Krakowie (już widzę, że to nierealne). I tu przychodzi rozczarowanie. Kraków nie jest przyjazdny rowerzystom:( Ścieżek mało i zaczynają się i kończą niewiadomo gdzie. Do tego boczne drogi są jednokierunkowe i jak na złość zawsze w kierunku przeciwnym do tego co potrzebuję! Dziś rano o mało co się nie zabiłam. Najpierw zahaczyłam o znak drogowy przez co się poważnie uszkodziłam. Później się zgubiłam w okoliach Parku Bednarskiego. Bo jeździłam po łące - a przypominam, że mam rower szosowy, który nie jest dostosowany do jazdy po śliskim i mokrym. Jak już zjeżdżałam z kładki to bym miała czołowe z innym rowerzystą, który sobie ładnie ściął zakręt. Później jechałam po chodniku, bo wolałam nie ryzykować bliskiego spotkania z jakąś ciężarówką. No i to dopiero była jazda z przeszkodami. Najpierw krawężniki (i jak osoby niepełnosprawne/matki z dziećmi się mają poruszać????), później duży samochód zaparkowany na całej szerokości chodnika. No ale co tam. Złamałam dzisiaj chyba wszystkie przepisy ruchu drogowego. Świadków nie mam (chyba), a jak coś to się wszystkiego wyprę.
To dopiero są emocje a nie tam jakieś rajdy ekstremalne:P Jura Skałka przy takiej 15 min przejażdżce to nic:P

1 komentarz:

  1. No dobra już nie narzekam, że nie mam Holenderki. Takie górki wszędzie. A co do drogi powrotnej, to wcale nie było lepiej. Jechałam 45 min bo się w obozie Płaszów "zgubiłam". Ale odkryłam fajne miejsca widokowe w okolicach kamieniołomu:)
    A i te jednokierunkowe to są tak robione, że co 100 metrów jest zmiana kierunku. Szkoda, że po drodze jest komisariat - głupio mi tak non stop pod prąd tam jechać:P

    OdpowiedzUsuń