poniedziałek, 6 czerwca 2011

Barbara się żegna z Amsterdamem

Już się dłużej nie dało przesuwać tego terminu - koniec mojej praktyki zbliżał się wielkimi krokami. Choćbym nie wiem jak chciała zostać to jednak obowiązki w Polsce wzywają. No ale oczywiście nie mogłam wyjechać bez pożegnania. No i ci co mnie znają, domyślą się także, że nie mogłam wyjechać bez skreślenia ostatnich kilku pozycji na liście rzeczy do zobaczenia/zrobienia w Amsterdamie. Moje pożegnanie trwało około tygodnia. Albo i nawet dwóch, biorąc po uwagę portugalską kolację:) Po niej miałam jeszcze możliwość uraczyć moje kubki smakowe portugalską wędzoną rybą (ale nie pytajcie o nazwę). Skoro zapraszają to się nie odmawia. W ramach podziękowań do godziny 2 nad ranem kibicowałam koleżance na karaoke. No i skromnie powiem, że dzięki mnie zajęła ex aequo pierwsze miejsce. No ale co tu dużo mówić - dobra jest:) Oczywiście nie puściła mnie tak łatwo i jeszcze 2 godziny świętowałyśmy na parkiecie. W domu wylądowałam po 4, a dodam tylko, że to był czwartek;) O dziwo w pracy byłam zaskakująco efektywna i kreatywna (może tą metodę trzeba w przyszłości przetestować jeszcze raz? :P). A po pracy jak to w piątki na drinki - tym razem moje pożegnalne. No i jak tu nie iść??? A jedyne o czym marzysz to spać:(

Fajnie było, pogoda cudna i nad Amstelem się fajnie siedziało. Tak fajnie, że z mojego planu iść do domu i spać za dużo nie wyszło bo dostałam zaproszenie na imprezę w Portugalczykami. Coś a la podwójna randka - w moim przypadku do tego w ciemno. No ale czego się nie robi dla znajomych?! Odkryłam kolejne dwie fajnie knajpy (w samą porę jak wyjeżdżam:P). Jedna to minibar (na Prinsengracht). Idea jest prosta - przychodzisz, zostawiasz dokument tożsamości albo dane karty kredytowej, dostajesz kluczyk do swojej lodówki i pijesz ile chcesz, a płacisz przy wyjściu. Oczywiście gra DJ i można potańczyć między stolikami. No ale pewnie ciekawi was co z tymi randkami:P Kolega koleżanki okazał się jak Travolta żywcem wyjęty z Summer Nights:) Identyczny fryz, styl no i taniec:) A jeśli chodzi o jego kolegę, to całe szczęście pozory mylą, bo pierwsze wrażenie nie było pozytywne. Co prawda Travoltą się nie okazał na parkiecie, ale nudno nie było. No i potwierdził stereotyp, że wszyscy Portugalczycy świetnie gotują i znają się na muzyce. No ale to by było na tyle, bo jednak brak snu mnie pogonił do domu. Tym bardziej, że na sobotę miałam zaplanowaną polską biesiadną imprezę.
Nie, żebym planowała biesiadę, ale tak wyszło:P Jak zaczęłam się ogarniać z pakowaniem, to odkryłam dość pokaźne zasoby wysokoprocentowego trunku, które zdecydowanie trzeba było opróżnić przed wyjazdem. Zakupiłam w pobliskim polskim sklepie sok malinowy oraz sos tabasco, żeby uraczyć wszystkich "Wściekłymi Psami". No i do tego poncz, bo jak się okazało, przeważała płeć piękna i domyślam się, że ciężko by ją było namówić na zwykłe shoty! Do tego koreczki, bo co jak co, ale zagrycha do wódki musi być. Po takiej degustacji poszliśmy podbijać de Pijp, a później Canvas, ale jak zwykle wylądowaliśmy w Coco's. To coś jak krakowski Kitsch - gdziekolwiek ktokolwiek się bawi, to najpóźniej o 5 i tak tam wyląduje:P
Było fajnie, do domu wróciłam nad ranem, mocno po wschodzie niestety. Znowu poznałam mnóstwo ciekawych indywidualności, w tym instruktora salsy. Teraz jak wyjeżdżam??? Czy to jest jakieś hasło klucz - wyjazd i tyle rzeczy się dzieje:) Chyba więcej w ostatnie dni niż w poprzednie pół roku:P
W niedzielę wszyscy odsypiali, ale niedługo, bo zaplanowałam ostatnią grę frisbee. Tym razem zmieniliśmy park na Westerpark, no ale chętnych było mniej niż zwykle (ehhhh, szkoda, że expaci wyjechali, bo było paru dobrych graczy). Ja tam porzucałam, ale właściwie to mogłam sobie darować, bo skończyło się siniakiem na piszczelu, po tym jak mnie kolega trafił. Pamiątka jest:P
Na dowód powyżej postawionej tezy, przyszedł znajomy mojej koleżanki z pracy i przyniósł domowy hummus i najlepsze piwo świata. Potwierdzam, że zarówno jedno jak i drugie było genialne! Dzięki Ci Fernando:) A kolega nawet nie grał!
Poniedziałek to był mój czas na relaks i psychiczne przygotowanie do pakowania. Kto mnie zna wie, że tego nie znoszę i aż się sama dziwię, czemu jeszcze do wprawy nie doszłam. Przecież średnio co pół roku się gdzieś przenoszę. Brrrr, aż mnie ciarki na samą myśl o tym przechodzą!
Po wielu próbach ogarnięcia chaosu po prostu wyszłam z domu i pojechałam rowerem przed siebie. Plan miałam taki, żeby się zgubić, co jednak nie jest łatwe w Amsterdamie. Przynajmniej nie dla osoby, która jako tako się w terenie orientuje. No ale udało mi się odkryć przynajmniej nieznane miejsca. I tak przez półtorej godziny. Genialne uczucie, polecam każdemu na odstresowanie - nocna wycieczka rowerem (po Amsterdamie, bo nie gwarantuję wrażeń i bezpieczeństwa w innych miastach:P).
We wtorek zrobili mi w pracy niespodziankę i przed zakończeniem zwołali wszystkich, przygotowali drinki i przekąski. Mój manager wygłosić mowę (mówiłam już, że kocham Hiszpanów i ich zorientowanie na ludzi?!). Przyjemnie było posłuchać i dowiedzieć się parę dobrych rzeczy o sobie. Już trochę mniej, żeby coś odpowiedzieć, bo oczywiście się nie przygotowałam (no przecież to nie jest ceremonia rozdania Oskarów:P) Oczywiście tradycji stało się zadość i dostałam obrazek Amsterdamu. Czerwony. I, ku mojemu zdziwieniu, ale pozytywnemu - mniejszy niż inni. Pozytywnemu, bo się martwiłam jak ja takie duże ramy przewiozę:) Jak się już gdzieś w Krk ogarnę to będę musiała na ścianie powiesić. Tuż obok mojej osobistej kolekcji zdjęć, których mam dobre 10GB!
No i wreszcie środa - ostatnie pół dnia w pracy. Ostatnie zamykanie spraw, porządkowanie biurka, pożegnanie no i oczywiście placki. Upiekłam ciasto i zaniosłam - niech mnie słodko pamiętają:)
Znajomi mi urządzili ostatnią imprezę. Zaczęło się od browaru w wiatraku i lokalnego piwa (jasne 7% alc.!), a skończyło oczywiście w Coco's. A nie, byliśmy na końcu w innej knajpie. Wreszcie coś nowego!!! Mogę powiedzieć, że się wytańczyłam:)
Nie powiem, żeby mnie te pożegnania psychicznie nastawiły do pakowania. Wstałam ok 10 i próbowałam "tych kilka rzeczy", których nie wywiozłam na święta spakować do mojej gigantycznej walizki. Niestety przy ilości ciuchów, butów i takich tam, walizka okazała się być mała jak torebka kopertówka. Parę "Drobiazgów" musiało zostać. Jest powód, żeby wrócić. A kiedy i na jak długo to się okaże. Plan C to ćwierć (pół?!) maraton amsterdamski:)
No nic, żegnaj Amsterdamie, witaj siedemnastogodzinna podróżo autobusem:P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz