Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. To ja ich dzisiaj z tuzin spotkałam!!! A zaczęło się tak niewinnie. Wstałam wcześniej niż zwykle i już miałam wychodzić do pracy, kiedy się rozpadało. Spakowałam ciuchy na przebranie i włożyłam kurtkę przeciwdeszczową (chcę zaznaczyć, że się nie rozmyśliłam i pojechałam rowerem!). Po pięciu minutach jazdy w deszczu zaczęłam się przegrzewać, nie mówiąc o tym, że nic nie widziałam, ani w okularach, bo mi zaparowały, ani tym bardziej bez. Ze dwa razy bym się zabiła, bo jak hamowałam, to się okazało, że się zrobiła gołoledź, więc ze dwa razy wjechałabym pod koła samochodu. Do tego, na rondzie miałabym czołowe zderzenie, bo komuś się chyba kraje pomyliły. Jak wreszcie dotarłam do pracy, kompletnie zmęczona i przemoczona, to się okazało, że zgubiłam kolczyka (nd zakup:(), połamałam metalowy (!) breloczek do kluczy z pracy i że wyglądam jak zombie, bo jednak makijaż mi trochę spłynął!
Kolejne poślizgnięcie miałam w pracy, jak schodziłam z rowerem do piwnicy, gdzie mamy parking. Jak rower ma nożne hamulce, to jak się taki rower sprowadza po stromych schodach??? Podniesienie nie wchodzi w grę, bo po pierwsze rower sam w sobie jest masakrycznie ciężki, a po drugie wczoraj kupiłam do niego kłódkę, która waży chyba z 10kg. Jest ogromna i stanowi dodatkowe obciążenie, ale mam nadzieję, że stanowi skuteczną zaporę. W razie czego ją wyrzucę i będzie mi lżej uciekać...:P
A co było najgorsze w tym całym dniu??? To, że po 15 minutach jazdy przestało padać. Nie mogłam to dzisiaj zaspać trochę??? Zachciało mi się wcześnie wstawać:P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz