Nudziło mi się w domu to sobie dziś wycieczkę zafundowałam. Rano postanowiłam, że nie ma co czekać do jutra, bo mogę nie dożyć. Zwlekłam się z łóżka i wybrałam do lekarza. Pani w rejestracji była jakoś bardziej ludzka, ale nie powiem rozgarnięta. Tak w ogóle to powinnam dostać Oscara za rolę pierwszoplanową. Oczywiście zaczęło się od pytania, co mi dolega:) No to mówię Bronchitis, że krwią pluję i że mam gorączkę. Wszystko sobie skrzętnie zanotowała, skonsultowała się ze swoją koleżanką, który lekarz się na tym zna i umówiła na wizytę. Tylko nie mnie. Chciała się upewnić, że nazywam się Sorsis czy jakoś tak, ale za cholerę to nie podobne do Kokoszki. No i jakie było jej zdziwienie, bo przecież wpisała moją datę urodzenia! Nikt jej nie powiedział, że ludzie monopolu nie mają na dzień urodzin??? Po jakimś czasie się dopiero zorientowała, że może mnie zapyta czy jestem zarejestrowana! Potwierdziłam i widocznie jej głupio było, że to ich błąd, że mnie w systemie nie ma. No oczywiście, że ich, bo kto to widział tydzień rejestrować??? Teraz to w 5 min zrobiła! Tak więc odesłała mnie z karteczką, że wizyta o 14.40. Musiałam strasznie źle wyglądać, bo mi wodę przyniosła nawet.
Punktualni to oni nie są. Po 15 mnie lekarz przyjął. Całe szczęście mówił po angielsku. Nawet za bardzo:P Zapytał o historię moich chorób, z obecną włącznie. Zmierzył temp i stwierdził, że 37.7 to nie jest temperatura. Może dla niego nie. Ja nigdy nie mam więcej niż 36.6! A godzinę przed wizytą wzięłam paracetamol, co zbiło temperaturę. No ale się nie przejął! Osłuchał mi płuca i stwierdził, że jest ok. Ale ta krew go niepokoi, dlatego chce mnie wysłać na prześwietlenie. Musiałam niezłą minę zrobić, bo się zapytał czy rozumiem, co powiedział;) Prześwietlenie oczywiście w szpitalu, co oznacza, że sama pokryję jego koszty. Wolę nie wiedzieć ile!!! No ale ostatni raz X-raya miałam jeszcze w podstawówce chyba, więc nie zaszkodzi. Lekarz stwierdził, że woli mi nie dawać antybiotyku, bo to nie jest potrzebne na razie. Tak, lepiej mnie napromieniować!!! Bo to mniej szkodzi. I dopiero jak coś wyjdzie, to ewentualnie wtedy. Tylko mi nic nie powiedział kiedy ewentualnie mam przyjść do kontroli, czy mogę chodzić do pracy, nawet mi nie na kaszel nie dał. Zero. Stwierdził chyba, że symuluję, i żeby na przyszłość ukrócić moje zachcianki to wyśle mnie na jakieś kosztowne badania, to mi się odechce chodzenia po lekarzach. A kto mu powiedział, że dla mnie to przyjemność!!!
Poprosiłam panią w recepcji czy może zadzwonić. Najpierw zapytała czemu sama nie mogę, ale ją przekonałam, że jednak lepiej będzie jak to ona zrobi:) Jeszcze ją poprosiłam o wskazówki jak dotrzeć do tego szpitala. Jej mapki to mistrzostwo świata! Wydrukowała mi mapę z miejscem przychodni i szpitala w takiej skali, że tylko 3 główne ulice miały nazwy wypisane. Ale pomęczyłam ją jeszcze chwilę i mi wydrukowała jak tam dojechać. Szczęście miałam, bo akurat autobus jechał. Aha, a przez ślamazarność pani, nie odebrałam telefonu, który chyba był od mojego ubezpieczyciela. Jak się zgłosi chorobowe w Holandii (nie trzeba mieć L4 od lekarza) to dzwonią tego samego dnia zapytać jak się czujesz, co Ci jest, jakie kroki podejmujesz w związku z wyleczeniem. Nagrali mi się na sekretarce, ale po holendersku. A jak kogoś poprosiłam o odsłuchanie i spisanie numeru to mi się kasa na komórce skończyła. Czy oni nie widzą, że jak obce nazwisko, to człowiek może nie znać holenderskiego? A propos nazwiska, to dzisiaj tyle razy jego wersję słyszałam:) Tylko dzięki "mefrau" się domyśliłam, że o mnie chodzi, bo w poczekalni sami faceci zostali!
No ale o szpitalu teraz. Chyba weszłam wejściem przyjęć a nie badań. Niezbyt fajny widok. Skierowali mnie do rejestracji, żebym sobie kartę wyrobiłam. Pan mi zdjęcie zrobił - już nie miał kiedy - włosy jak strąki sterczące na wszystkie strony, twarz czerwona, nos jak u Rudolfa, oczy załzawione - obraz nędzy i rozpaczy! No ale w końcu trafiłam do poczekalni do zdjęć rentgenowskich. Trafiłam na fajną babkę i miałam swoją sesję rozbieraną:P Po czym stwierdziła, że zdjęcia są ok i że wyniki zostaną przesłane do mojego lekarza rodzinnego. A najlepsze jest, że ja nawet nie wiem jak się to gościu nazywa. A jakbym mogła wybierać, to wolałabym jakiegoś lekarza ze szpitala. Przystojniejsi:P
No to narzekałam, że mi się nudzi w domu!!! To wygrałam wycieczkę do szpitala sponsorowaną przez... samą siebie:P
Przeczytałam sobie dziś Twojego bloga od początku i urzekł mnie Twój styl pisania :) Już pomijam, że informacje, które tutaj znajduję są dla mnie super przydatne z racji zbliżającego się wyjazdu do Amsterdamu, sam blog jest super i mam zamiar odwiedzać go regularnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Aha, no i zdrowiej! :)
OdpowiedzUsuńpodwójne dzięki tiggr!!! Zaopatrz się w leki w Polsce, tak na wszelki wypadek;)
OdpowiedzUsuń