piątek, 8 października 2010

Barbary pierwszy tydzień w Amsterdamie


Mam chwile wolna, to naskrobię trochę. Już tydzień minął odkąd wyjechałam – strasznie szybko. Czas tu płynie zdecydowanie szybciej niż w domu, może przez dłuższe i inne godziny pracy i przez to, że mam dalej do domu. A może przez to, że jakoś tak się nie potrafię jeszcze zorganizować. Apatia mnie dziś ogarnęła totalna, ale to pewnie przez pogodę.
Zaczynając od początku – przyjechałam w piątek w południe. Zgodnie z instrukcjami, na statku w polskim sklepie czekała na mnie koperta z kluczem do domu i instrukcjami jak się tam dostać. Całe szczęście nie miałam daleko, bo torba, plecak i cały mój dobytek okazał sie masakrycznie ciężki. Sił wystarczyło na pokonanie 200m bez przystanku. 


Pierwsze dni spędziłam na tak zwanym Noordzie – czyli w pn dzielnicy, oddzielonej kanałem, do której dostać sie można promem. Całe szczęście są darmowe, odpływają co 15min i podroż trwa niewiele ponad 5 min. Do tego kolejnych 5min na piechotę. Znalazłam mieszkanie niejakiego Pana Jana R. Z bananem na buzi otworzyłam drzwi i… moim oczom ukazały sie piękne, strome i wąskie schody! No ale jak się już wdrapałam na to 2 piętro (w mieszkaniu są schody), to czekała mnie kolejna miła niespodzianka – list od właściciela mieszkania i jabłecznik z nakazem zjedzenia całej połowy;).  Z pisma (tj. charakteru pisma i treści) wywnioskowałam, że będę mieszkać u jakiegoś Polaka w wieku 55-60 lat. Nie skorzystałam z nakazu drzemki, tylko uzbrojona w mapy poszłam zwiedzać miasto. Bo nie dodałam, że pogoda była cudna. Cieplutko, w sam raz na krótki spacerek.
Kupiłam sobie bilet tygodniowy. I tutaj ciekawa informacja – trzeba mięć taką kartę magnetyczna i w każdym tramwaju oprócz maszynisty jest taka osoba, która sprawdza czy tą kartą się BIPnęło przy wejściu. A ważne jest że i przy wyjściu trzeba. Szczególnie jak się ładuje kartę za np. 5 euro, bo wtedy liczy koszt podroży w zależności od dystansu przejechanego. W każdym razie jest fun i trzeba pamiętać o tym. Na kartę miesięczna czekam jak będę miała konto (a na konto czekam jak sie zarejestruje w UM, a na rejestracje czekam do 18 października) :P

No to tyg. bilet kosztuje mnie 29e, ale podobno firma ma zwracać aż do 150e, więc luz. Później poszłam kupić kartę do telefonu. I przeszłam się po handlowej dzielnicy. Sklepy jak u nas, tylko więcej. Takie 3 floriańskie razem wzięte. Trochę bliżej do Princess Street właściwie. Ale i PIMKIE mają! Lepszy – kupiłam sobie spodnie do pracy, bo super przeceny były;) I przymierzam sie do takiej kurtki pseudo skórzanej, bo będzie super do nich pasować. No ale może po wypłacie…
No i tak sobie łaziłam po mieście 5h. A jak zgłodniałam to sie dałam skusić na ‘najlepsze holenderskie’ frytki, z majonezem of course! Mała porcja była gigantyczna, ale już wiem gdzie was na obiad wezmę:P I tak łaziłam po mieście. Później sie troszkę zakręciłam, ale patrząc na wystawy i po samym zapachu szybko sie znalazłam:P Wszędzie mi trawa śmierdziało w pierwszym dniu. Ale to tylko w centrum tak jest. Zresztą czytałam,  że do końca roku maja zamknąć 1/3 coffee shopów – więc hurry up;)

Wróciłam do domu i byłam równo z Panem Janem. Okazał się bardzo żywiołową osobą, która wszystko wszystkim załatwia w Amsterdamie. Sam jest tu prawie 30 lat!!! Przez weekend cały jego życiorys poznałam i pół populacji Polaków w A’dam. Ludzie tu mają takie życiorysy, że można by dokręcić kolejnych 6tys odcinków Mody na Sukces. A na pewno z 5tys to by było o byłych żonach i narzeczonych Jana. No ale wesoło.

W sb byłam umówiona zobaczyć to mieszkanie, gdzie teraz mieszkam. Wcześniej się z kolegą z AIESEC widziałam. Zabawne – 4 lata nie mieliśmy sie czasu spotkać w Krakowie, a zobaczyliśmy sie w Holandii ;)
Jeśli chodzi o mieszkanie – to na pierwszy rzut oka syf straszny:P 2 koty i dziewczyna z przeszłością. W pn sie wprowadziłam i jak posprzątałam to wygląda bardziej ludzko. Oddała mi swój pokój, więc mam duże fajne łóżko i mnóstwo szafek. I wyjście na balkon z pokoju i drzwi do łazienki. Płacę bardzo mało za ten miesiąc, ale nie mam Internetu:( Chociaż wykrywa mi z 15 sieci chyba, ale wszystkie zabezpieczone hasłem, a ja niestety nie jest hakerem.

Chyba jestem zbyt szczegółowa, ale nie mam do kogo gęby otworzyć, a jakoś nie jestem przekonana do gadania do kotów :P

Jeśli chodzi o pracę, to w pn zaczęłam na 9.30. Od razu mnie oprowadzili po budynku. Dostałam 2 klucze, z czego jeden do rowerowi :) plus jeden magnetyczny, bez którego do biura nie wejdę, albo nie wyjdę do łazienki:P Do tego musimy rano i na koniec dnia przesunąć karteczkę z nazwiskiem IN albo OUT. I jak rano pamiętam o tym, tak wychodząc nie zawsze. Boję się, że któregoś dnia mnie będą szukać po całym budynku:P Pracuje na 5 piętrze, dość w centrum i niedaleko od przystanku metra i tramwaju :)
Pn i wt były obrady zarządu i wszyscy byli super poubierani. Teraz jest luz. W pierwszy dniu poznałam ok 30 osób. Oczywiście połowy imion nie pamiętam, bo ludzie są z całego świata i wszystko brzmi dla mnie obco. Mój zespół składa się z 5 osób. Kierownik jest z Andaluzji i ma 51 lat. Bardzo fajny – Enrique. Poza tym w zespole mam Hinduske, Finke i chyba Holendra, ale nie jestem pewna;) Mamy co tygodniowe spotkania i.. cos co sie zwie bi-lat – a jest takim spotkaniem face-to-face z kierownikiem – coś jak coaching troszkę. Super, bo poza AIESEC tego nie miałam, a po ostatnim miejscu pracy na pewno mi sie przyda:P No więc jako pracę domową mam się zapoznać z materiałami organizacji i później będę mieć spotkania z różnymi kierownikami. A wszystko ma na celu mój rozwój. Nie brzmi to szumnie jak tak piszę, ale… moja praca na razie nie jest zbyt szumna:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz