Miało być muzeum, bo w sąsiedztwie pracy odkryłam chyba z 5 muzeów, ale okazało się, że są do 17.00. No to co mi innego zostało do roboty:P Poszwędałam się po okolicy. Znalazłam fajną herbaciarnię z w miarę ludzkimi cenami i ślicznymi filiżaneczkami. Zdrabniam jak Krakus:P Filiżanki przecież były duże:P
Wstąpiłam jeszcze do czegoś w rodzaju naszego Chińczyka, bo rzucił mi się w oczy ciepły sweter za ok 6euro. No ale jak chciałam przymierzyć to się okazało, że nie ma przymierzalni. Pani mi wytłumaczyła, że przecież dadzą mi rachunek i zawsze mogę przyjść i zwrócić. Taaaa, bo by mi się chciało:P Szczególnie golf za 1,99e! Na znak solidarności z Chińczykami, którzy ledwo centa za uszytą sztukę odzieży dostaną wyszłam.
W drodze do H&M, gdzie wypatrzyłam sobie śliczną spódnicę o baaaardzo zaniżonej numeracji:P - kiecka z przeceny, więc zgodnie z książką, którą teraz czytam baaaardzo pozytywnie myślałam, żeby ją jeszcze znaleźć po prawie tygodniu, ale o książce będzie odrębny wpis jak przeczytam:). No więc w drodze do H&M odkryłam coś niesamowitego! Kto był ze mną w Turcji, albo znam mnie choć trochę, albo o prostu spróbował tego, wie o czym mówię. Turecki sklep z mnóstwem różnych odmian baklavy!!!!! Odsyłam do wujka Gugla, ale to jest najpyszniejsze ciastko jakie istnieje, bo pistacjowe. A co więcej tutaj mają jego orzechową wersję, która oczywiście nabyłam drogą kupna:) Pychota. Dobrze, że to są małe porcje, ale aż wolę nie myśleć jakie to tuczące!
No ale szłam do H&M'u. O dziwo znalazłam spódniczkę (ta książka działa!!!) i parę fajnych dżinsów i zadowolona zmierzałam w stronę przymierzalni, aż wstrętne babsko mi powiedziało, że dziś już nie ma przymierzania, bo za 5 min zamykają sklep. No na moje oko to mam całe 5 min na przymierzenie. Nie tu, w Holandii!!! To jest chyba jedyny kraj, w którym byłam, gdzie wypraszają Cię ze sklepu 5-10min przed zamknięciem. Dobrze dla pracowników - nie ma nadgodzin, no ale dla konsumentów - bez przesady. Jak jest do 18.30 to ja rozumiem, że do 18.30 mogę rzeczy obejrzeć, przymierzyć, i kupić. W muzeum to przynajmniej przez megafon ogłaszają i to w kilku językach, żeby nie było pretensji!
No ale zgadnijcie co zrobiłam. No oczywiście spódnicę kupiłam (bo przecież już ją przymierzyłam i jedyne obawy jakie miałam, to że się mogła skurczyć na wieszaku, ale zaryzykowałam, bo przecież dostałam paragon!). Pozostaje mi jedynie pozytywnie myśleć o tych fajnych dżinsach:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz