Ponad miesiąc zajęło mi, żeby przestać wreszcie gadać i wziąć się za siebie. Po tym jak zgubiłam wejściówkę na siłownię okazja nadarzyła się dopiero w niedzielę dzięki CityDeal (nie robię tu żadnej reklamy, przynajmniej nie sponsorowanej, bo o takiej mi niewiadomo:P). Za "jedyne" 20e stałam się posiadaczką karnetu na 5 wejść na Zumbę.
Super sprawa, ale szczerze, mówiąc zupełnie inaczej to sobie wyobrażałam. Przez godzinę nie wiedziałam co się dzieje!!! Myślałam, że to będzie coś w stylu latino albo salsy prowadzonej przez pana Maćka;) A tu taka niespodzianka...
No ale oczywiście przed samym wyjściem z pracy sprawdziłam adres, żeby wiedzieć gdzie iść. Przyszłam przed czasem i co? I okazało się, że mogłam sobie jeszcze godzinę zajęć sprawdzić, bo byłam ponad godzinę przed czasem!!! No ale niedaleko znalazłam fajną księgarnię amerykańską, gdzie mają super książki o fotografii, designie, architekturze i... typografii i fontach:) Mogłabym tam i pół dnia spędzić:)
A wracając do Zumby, Siostra jeżeli Ci się wydaje, że nie łapałaś kroków to nawet nie wiesz w jakim błędzie jesteś!!! Tutaj nie uczą żadnego kroku (no chyba, że jakieś zajęcia ominęłam, co jest dość prawdopodobne:), tylko tańczysz ok 8 układów tanecznych opartych na: salsie, sambie, cumbie (tak to się pisze????), flamenco itp. Poza salsą resztę znam z widzenia, a niektóre to chyba tylko z nazwy, więc było nieźle z opóźnieniem, nie do rytmu, nie do taktu... Człowiek się poci od samej koncentracji na krokach. Widząc coś po raz pierwszy i do tego w zawrotnym tempie jedyne co pozostaje to... kręcić tyłkiem, machać rękami i nogami i się dobrze bawić:) A muzyka była super. Tego mi trzeba było!!!
Jeszcze 4 wejścia się muszę "umartwiać", a później zobaczymy:) Pewnie na ostatnich zajęciach dopiero coś załapię :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz