czwartek, 11 listopada 2010

Barbara na różowo

Nie wiem czy coś jest ze mną nie tak, czy z tym miastem, ale kolor różowy prześladuje mnie od samego początku.
A zaczęło się tak niewinnie. Na super promocji znalazłam piękne kolorowe (z dominacją różowego oczywiście) rękawiczki. Kupiłam je z myślą o prezencie dla kogoś, bo dla siebie wybrałam niebieskie. No ale później zrobiło się zimno i zaczęły się poszukiwania czapki. Jedyne co pasowało na moją dużą głowę to były czarne czapki - klasyczne, podobne do tego co miałam w domu. Wymyśliłam, że pora się trochę ożywić i wybrać jakiś kolor, który się nie będzie kłócił z kolorem płaszcza i dodatków. No i stanęło na różowej czapce (na awatarze jest to pięknie widocznie:). Róż jest mocny, ale fajny:) No i myślałam, że na tym się skończy...
Nic z tego. Zgodnie z, jakby nie było moim życzeniem, dostałam paczkę z Polski z różowym sweterkiem. Oczywiście dzień, w którym go pierwszy raz ubrałam do pracy był chyba jakimś dniem żałoby, bo wszyscy byli ubrani na czarno! Oczywiście poza mną;)
Później chciałam sobie kupić świeczkę zapachową do pokoju, żeby zapach tytoniu z mieszkania jakoś stłumić. Najładniej pachniała oczywiście różowa. Mało tego, w serduszka, bo to jakaś seria love:) No zobaczymy, czy będzie działać:P
Następnie bilet miesięczny. Współlokatorka miała biały. Koleżanka ma żółty. W tramwaju często widziałam niebieski (na okaziciela). A ja jaki dostałam??? Oczywiście, że różowy:)
A wczoraj był dzień kulminacyjny. Umówiłam się z moją poprzednią współlokatorką, że mi rower pożyczy. No i liczyłam, że dostanę zielony, do którego się już przyzwyczaiłam. No ale niestety przypadł mi... różowy. Jakby tego było mało to ma naklejkę barbie na dzwonku:P Po nocy to jeszcze spoko się jechało, bo ciemno. Ale dziś rano postanowiłam jechać do pracy na rowerze. Pierwszy raz z nowego miejsca. Za widoku (bo słońce już wstało i oczywiście niebo było koloru różowego:). Dojechałam w 45 min, licząc czas na gubienie się po moich skrótach:) Ale podróż sama w sobie była ciekawa, bo rower jest chyba raczej dziecięcy. To się  napedałowałam, a i tak wszyscy mnie wyprzedzali:P Do roweru dostałam gratis fajny koszyczek do zawieszenia na kierownicę. Sęk w tym, że uchwyt trzyma koszyk na słowo honoru i za każdym razem jak skręcam, to tak śmiesznie balansuje. A torebka, drugie śniadanie i strój na fitness trochę jednak waży. No i tak jechałam sobie rano i na którymś progu zwalniającym za bardzo podskoczyłam, koszyk nie zamortyzował podskoku i mi buty wyleciały i po nich przejechałam. Całe szczęście się nie wywróciłam. Ale zgadnijcie jakiego koloru była siatka?!!!!

2 komentarze: